Zwierz – powieść prywatnego detektywa – brutalna prawda o pracy polskich śledczych

In Aktualności, Literatura

21 listopada nakładem wydawnictwa INITIUM ukaże się powieść detektywa Piotra Kościelnego zatytułowana „ZWIERZ”, która ma szansę stać się prawdziwym bestsellerem – nie tylko zaskoczy ona czytelników swoją konstrukcją oraz mrożącymi krew w żyłach zwrotami akcji, ale przede wszystkim obnaży kulisy zbrodni doskonałej oraz brutalną prawdę o pracy polskich śledczych.

Autor prowadzi własną agencję detektywistyczną, a jego współpracownicy to głównie emerytowani policjanci. Oprócz własnych doświadczeń ze spraw jakie prowadził, to właśnie dzięki nim ma niezwykle obszerną wiedzę na temat tego, jak faktycznie wygląda praca polskich śledczych i z jakimi potwornościami spotykają się niemal każdego dnia. Zachęcam do zapoznania się z opisem powieści poniżej oraz załączonymi materiałami.

Właściwie zabijałem, odkąd pamiętam. Zaczynałem od zabijania zwierząt. Pierwszą ofiarą był kot sąsiadów. To było u babci na wakacjach. Mieszkała na wsi. Miałem zaledwie siedem lat. Zabiłem go kamieniem. Podchodził do mnie i się łasił. Głaskałem go po plecach, a drugą ręką sięgnąłem po kamień. Potem było więcej zwierząt. Ptaki złapane w siatkę, psy, jeże, najczęściej jednak koty. Człowieka zabiłem pierwszy raz, jak miałem dziesięć lat.”

Zwłoki młodej dziewczyny odkryte we Wrocławiu to dla doświadczonego komisarza Marka Mikulskiego nie pierwszyzna. Jednak gdy po kilku dniach w lesie w okolicach Wołowa znalezione zostają ciała kolejnych dwóch osób, a przy nich tajemniczy list, policjant wie już, że ma do czynienia z seryjnym mordercą.

Psychopatyczny zabójca, który podpisuje się pseudonimem „Zwierz”, ostrzega, że będzie mordował tak długo, aż zostanie złapany. Działa profesjonalnie i z niewiarygodnym okrucieństwem. Nie pozostawia po sobie żadnych śladów i zatacza coraz szersze kręgi.

Kim jest „Zwierz”? Jaką grę prowadzi?”

PIOTR KOŚCIELNY (1978) – prywatny detektyw, specjalista ds. bezpieczeństwa i windykacji terenowej. Prywatnie jest miłośnikiem zwierząt (ma trzy koty i psa rasy bokser, z którym chętnie spaceruje), zaś czas wolny spędza na pisaniu. Jako autor zadebiutował przed dwoma laty, kiedy to ukazał się jego „Zakon” – powieść nominowana do tytułu „Polskiej książki roku 2017” w niezależnym konkursie literackim „Brakująca Litera”, która zebrała wiele pochlebnych opinii wśród czytelników.

Fragment

Wrocław, 17 września 2017 r.
– Właściwie zabijałem, odkąd pamiętam. Zacząłem od zabijania
zwierząt. Pierwszą ofiarą był kot sąsiadów. To było u babci na wakacjach.
Mieszkała na wsi. Miałem zaledwie siedem lat. Zabiłem go kamieniem.
Podchodził do mnie i się łasił. Jedną ręką głaskałem go po plecach, a drugą
sięgnąłem po kamień. To był chyba pierwszy raz. Potem było więcej zwierząt.
Ptaki złapane w siatkę, psy, jeże, najczęściej jednak koty.
Spojrzał na pozostałych mężczyzn zebranych w pokoju i wskazał na
paczkę papierosów leżących na blacie biurka, przy którym siedział. Gdy
otrzymał pozwolenie, wziął jednego i odpalił. Przez kajdanki szło mu trochę
niezręcznie. W końcu jednak wydmuchał w powietrze chmurę dymu
i kontynuował:
– Człowieka zabiłem pierwszy raz, gdy miałem dziesięć lat. Koło mojego
domu, a mieszkaliśmy wtedy na Balonowej, były stare poniemieckie
bunkry. Wszystkie dzieciaki tam chodziły, choć rodzice nie pozwalali.
Wiecie, jak to jest. Starzy się martwią, ale gówniarze mają to w dupie. Na
tych bunkrach starsi od nas pili alkohol i palili papierosy. Młodsi bawili
się w chowanego albo berka. Wtedy były takie zabawy… – Uśmiechnął
się i zaciągnął głęboko. – Była nas chyba dziesiątka dzieciaków. Graliśmy
w chowanego. Odkryci siadali na starym korzeniu. Trochę wtedy padało,
było ślisko i zabawa miała się ku końcowi. W końcu i ja zostałem odkryty.
Już miałem schodzić na korzeń, gdy ją zobaczyłem. Chowała się w jakimś
zakamarku. Basia, tak miała na imię. Przytuliła się mocno do ściany bun6
Piotr kościelny
kra. Z jednej strony miała tę ścianę, a z drugiej było chyba z osiem metrów
w dół. Postanowiłem wtedy, że ją zepchnę. Gdy podszedłem bliżej,
pokazała mi gestem, abym jej nie zdradził. Odwróciła głowę i wtedy ją
popchnąłem. Nie zdążyła nawet pisnąć, tak była zaskoczona. Widziałem,
jak spada na żelbetową część bunkra, odbija się od niej i leci jeszcze kilka
metrów niżej. W miejscu, gdzie uderzyła głową, został krwawy ślad. Gdy
tak leżała na ziemi, zacząłem krzyczeć, że Basia spadła. Wszyscy się zlecieli.
Nie pamiętam nawet, kiedy pojawiła się milicja i pogotowie. Wiecie,
wtedy jeszcze była milicja. To był osiemdziesiąty ósmy rok, komuna miała
się ku końcowi…
Wziął kilka łapczywych machów i zgasił peta w popielniczce. Językiem
kilka razy zwilżył usta.
– Większych problemów z tego zepchnięcia nie było. Milicja przesłuchała,
rodzice straszyli konsekwencjami. W sumie tylko takie gadanie.
Uznano, że śmierć Basi była nieszczęśliwym wypadkiem. Dostaliśmy od
starych zakaz chodzenia na te bunkry. Oczywiście nic sobie z tego nie zrobiliśmy.
I to był mój pierwszy raz. Kolejny był mały Jasio. To było rok po
śmierci Basi. Pojechałem na kolonię do Karpacza. Wycieczki były nawet
ciekawe, chodziliśmy po górach, graliśmy w piłkę. Robiliśmy to, co robią
dzieci w tym wieku na koloniach. Pamiętam, że do końca turnusu zostały
dwa dni. Jasio był łakomczuchem i lubił się wymykać z ośrodka przez
dziurę w płocie. Chodził do sklepu po jakieś landrynki. Wiem, bo kiedyś
go śledziłem. Tego dnia widziałem, jak znów się wykrada. Poszedłem do
kuchni i wyjąłem z szuflady długi nóż. Schowałem go pod koszulkę i poszedłem
za Jasiem. Zaczekałem w krzakach, aż będzie wracał. Gdy był już
blisko, wyskoczyłem i uderzyłem go kilkanaście razy w plecy. Tym nożem.
Wiecie, jak dużo krwi jest po takim ataku? No, może nie dużo, ale dla takiego
dzieciaka jak ja to było dosłownie morze krwi. Wróciłem do ośrodka.
Z tym nożem. W pokoju szybko się umyłem i przebrałem, a potem poszedłem
pokopać w piłkę. Ale gra mi nie szła, co chwila zerkałem w stronę
płotu, zastanawiając się, czy go znaleźli. Zamieszanie zrobiło się dwie godziny
później, jak szliśmy na kolację. Opiekunki nas policzyły i stwierdzizwierz
7
ły, że jednego brakuje. Najpierw szukali Jasia w ośrodku, bez rezultatów.
Ja w tym czasie siedziałem w pokoju i zastanawiałem się, jak się pozbyć
noża, który miałem w torbie. Milicja przyjechała w miarę szybko. Szybko
też znalazła zwłoki przy płocie.
Sięgnął po kolejnego papierosa. Tym razem odpalił już sprawnie.
– Rano, gdy pojawiła się ta milicja i zaczęła przesłuchiwać wszystkie
dzieciaki, to zastanawiałem się, czy przypadkiem nikt mnie nie widział,
jak wtedy wracałem do ośrodka. Przyjechali rodzice Jasia. Płakali. Gdy milicjant
wezwał mnie do pokoju i spytał, czy coś mi wiadomo o zniknięciu
kolegi, powiedziałem, że Jasio dzień wcześniej pochwalił mi się, że spotkał
kogoś znajomego. Ten mężczyzna kazał mu mówić do siebie „wujku”
i częstował Jasia słodyczami. Powiedziałem, że Jasio wykrada się do tego
wujka i wczoraj chyba też miał się z nim spotkać. Powiedziałem też, że
raz Jasio proponował mi, żebym poszedł z nim, ale się bałem. Policja mi
uwierzyła. W dodatku znaleźli przy Jasiu słodycze. Po powrocie z kolonii
słyszałem, jak moi rodzice mówili między sobą, że w Karpaczu jakiś pedofil
zabił dzieciaka. Gdyby znali prawdę, chyba osiwieliby w jeden dzień.
– A… nóż? – spytał Adam Bojarski.
– Nóż?
– Ten, którym zabiłeś Jasia.
– Przywiozłem go do Wrocławia. Jeszcze pięć lat temu go miałem.
Posłużył mi potem kilka razy, ale o tym później. Z tego, co wiem, nikt nigdy
nie wyjaśnił tej sprawy do końca. Może nawet zbytnio się nie starano.
Kończyła się komuna i milicja miała ważniejsze problemy na głowie niż
szukanie jakiegoś „wujka”.
Wziął kolejnego macha. Chwilę milczał, jakby układał sobie coś
w głowie.
– Potem miałem przerwę – odezwał się znowu. – Nie zabijałem
aż do osiemnastych urodzin. W dniu imprezy ostro popiłem z kolegami.
Łaziliśmy bez celu, szukaliśmy zadymy. Wybiliśmy kilka szyb na
przystankach, wyrwaliśmy jakieś lusterko w samochodzie. W sumie nic
groźnego, ale zawsze to zastrzyk adrenaliny. Pamiętam, że odłączyłem
8 Piotr kościelny
się od reszty chłopaków. Chciało mi się lać i poszedłem za bramę. Jak
lałem, to poczułem, że ktoś mnie popycha. Obróciłem się i zobaczyłem
jakiegoś gościa około czterdziestki. Stał i patrzył na mnie, jakbym mu
skrzywdził córkę. Wydzierał się, krzyczał, że jestem świnią i leję mu
pod bramą, a poza tym widział, jak wyrwałem lusterko. Powiedział,
że na policję zadzwoni. Zapiąłem rozporek i popatrzyłem dookoła.
W pierwszej chwili chciałem uciekać, ale potem zauważyłem duży kamień.
Taki kilogramowy, w sam raz pasujący do ręki. Przywaliłem mu
tym kamorem prosto w głowę. Trafiłem akurat w nos. Potem poprawiłem
w skroń. Facet tak jak stał, tak padł na ziemię. Pochyliłem się
nad nim i jeszcze kilka razy poprawiłem. Z twarzy była miazga. Wtedy
o mało co nie wpadłem. Wziąłem ten kamień i zacząłem uciekać. W oddali
słyszałem jakieś krzyki. Ktoś widział z okien, co zrobiłem, i starał
się zaalarmować okolicę. Zwiałem do domu i szybko spakowałem kilka
rzeczy w torbę. Wtedy postanowiłem uciec z chaty. Starzy spali, więc
nic nie słyszeli. Zresztą w tamtym czasie mało ich obchodziłem. Mieli
swoje problemy, chcieli się rozwieść. Pojechałem do kolegi z technikum.
Mieszkał w okolicy Trzebnicy. Spędziłem u niego dwa tygodnie.
Potem wróciłem do domu. Okazało się, że policja już była u moich
rodziców i że mnie szukają. Postanowiłem się zgłosić sam. Pojechałem
na komisariat na Połbina i dyżurnemu powiedziałem, że ponoć policja
mnie szuka. Podczas przesłuchania okazało się, że kilku świadków widziało,
jak łaziliśmy z kolegami po osiedlu, szukając dymu. W taki sposób
policja ustaliła nasze dane. Kumple powiedzieli zgodnie, że cały
czas byliśmy razem. Zeznali też, że w pobliżu kręciła się jakaś grupa
z Kozanowa i szukała awantury. Policjanci starali się używać różnych
sztuczek, aby rozbić naszą solidarność, ale nie udało im się. A nie mogli
wszystkich nas oskarżyć o zabójstwo. Jeszcze ten mój kolega z Trzebnicy
zeznawał na moją korzyść. Powiedział, że przyjechałem do niego
rano i nie widział żadnych śladów krwi na moim ubraniu. Postawiono
mi tylko zarzuty za wybicie szyby na przystanku. Dostałem kolegium.
Matka zapłaciła i było po sprawie. Od tamtego czasu się zmieniłem.
zwierz 9
Nie piłem, nie włóczyłem się po nocach, wziąłem się za naukę. Wszyscy
myśleli, że to kolegium i podejrzenia policji spowodowały zmianę. Ale
ja postanowiłem, że nie popełnię więcej takiego błędu, jak z tamtym
facetem. Postanowiłem, że nie będę zabijał w swojej okolicy.
Bojarski wstał i zaczął krążyć po pokoju. W pewnej chwili zatrzymał
się i spojrzał na zatrzymanego.
– Chcesz kawy? – zapytał. – Przesłuchanie jeszcze trochę potrwa.
Mężczyzna skinął głową.
– A ty, Mikun? – Bojarski zwrócił się do swojego kolegi.
Komisarz Marek Mikulski tylko pokręcił głową.
– Młody, załatw jakiś czajnik, kubki i kawę – Bojarski rzucił w stronę
posterunkowego stojącego przy drzwiach. – I jeszcze jedną paczkę fajek.
Posiedzimy tu jeszcze. – Możesz kontynuować. – Spojrzał na przesłuchiwanego,
kiedy drzwi się zamknęły.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
– Potem było kilka lat spokoju. Poszedłem do wojska. Byłem w jednostce
w Żaganiu, u czołgistów. Tam nie zabiłem nikogo, chociaż podczas
warty mnie kusiło. Powiedziałbym, że broń sama wypaliła. Jednak nie
zdecydowałem się na taki krok. Gdzieś tam z tyłu głowy miałem, że ktoś
mógłby pokojarzyć fakty. Wyszedłem z wojska i postanowiłem się ustatkować.
Poznałem kobietę i z nią zamieszkałem. Podjąłem pracę w Biedronce
na osiedlu. Pracowałem na kasie i na magazynie. Robota ciężka, ale dawała
jako takie poczucie bezpieczeństwa. Bezrobocie wtedy było wysokie, więc
się nie wybrzydzało. Z tą kobietą, Małgosią, postanowiłem się ożenić. Rodzice
pomogli nam zorganizować ślub i wesele. Po roku urodził się nam
Krzysiu. Wszystko układało się dobrze, ale czegoś mi brakowało. Byłem
głodny adrenaliny. Wiele razy w głowie pojawiała mi się myśl, aby udusić
poduszką Krzysia, ale w porę się opamiętywałem. Po czymś takim nie
wywinąłbym się tak łatwo, jak dotychczas. Aby spełnić swoje pragnienie
zabijania, postanowiłem zmienić pracę. Najpierw zostałem przedstawicielem
handlowym firmy sprzedającej kawę. Jeździłem po Dolnym Śląsku,
głównie po sklepach na wioskach, i starałem się pozyskać klientów. Wtedy
10 Piotr kościelny
zabiłem kolejny raz. Jak jechałem do Sobótki, zauważyłem przy drodze
autostopowicza. Facet miał około trzydziestki i wyglądał jak bezdomny.
Zabrałem go do samochodu. Jechaliśmy przez kilka kilometrów, rozmawiając
o duperelach. W pewnym momencie zjechałem na leśny parking
i powiedziałem mu, że muszę się wylać. Facet wysiadł z samochodu i odpalił
papierosa. Wtedy zaszedłem go od tyłu i walnąłem kamieniem. Drugi
kamień w moim arsenale. Facet upadł. Jęczał i błagał o życie. Wyjąłem
z bagażnika klucz do kół. Tym kluczem waliłem w jego głowę chyba ze
dwadzieścia razy. Gdy facet już się nie ruszał, wziąłem go pod pachy i zaciągnąłem
w krzaki. Schowałem klucz do bagażnika i odjechałem. Nie
wiem, czy ktoś odnalazł zwłoki. Nie interesowałem się tym więcej. Potem
pojechałem do Sobótki i podpisałem kontrakt życia. Miałem dostarczać
kawę do kilku sklepów należących do jednego właściciela. Pracując jako
przedstawiciel tej firmy, zabiłem jeszcze dwa razy. Raz taką młodą dziewczynę.
Wracała z dyskoteki, a ja zatrzymałem się i spytałem, czy ją podwieźć.
To były okolice Oleśnicy. Dziewczyna była podpita i zaczęła się do
mnie kleić. Sama zaproponowała, że mi obciągnie. Zjechałem w boczną
uliczkę i zrobiła mi loda. Po wszystkim wysiedliśmy z auta i zapaliliśmy
papierosy. Gdy opowiadała jakieś pierdoły, wyjąłem z bagażnika sznur.
Podszedłem od tyłu i zarzuciłem jej go na szyję. Dusiłem ją, a ona wierzgała
i starała się mnie złapać za głowę. Gdy zwiotczała, to zdjąłem ten
sznur. Ciało zaciągnąłem do małego zagajnika i przykryłem gałęziami.
– Skąd sznur? – spytał Bojarski.
– Sznur? Aaa… Żona poprosiła, żebym kupił. Mówiła, że trzeba zmienić
na balkonie, bo ten stary brudzi ubrania. Kupiłem i woziłem w bagażniku
ze dwa dni. Tego, którym zabiłem tą laskę, nie mogłem już wziąć do
domu. Wywaliłem go w okolicach Bielan i kupiłem nowy.
– Uhm… kontynuuj.
– Kolejny był menel, taki wioskowy żulik. Kilka razy, jak jechałem
w stronę Oławy, zatrzymywałem się w jednej wiosce. W sklepie kupowałem
papierosy albo coś słodkiego, batonika, czekoladę. Jak się dużo
jeździ, to czasem trzeba coś zjeść, a słodycze dają energię. Pamiętam tego
zwierz 11
menela, zawsze mnie zaczepiał. Chciał, żebym kupił mu piwo, a mnie
wkurwiało takie żebranie. Jak kiedyś wracałem z roboty, a był listopad,
ciemno na dworze, prawie go potrąciłem. Pijany, wylazł na sam środek
jezdni, nie miał kamizelki odblaskowej, ledwo go widziałem. Zahamowałem
w ostatniej chwili i wyszedłem go opieprzyć. Był tak pijany, że
ledwo stał. Wtedy przypomniałem sobie, że mam w aucie czteropak tyskiego.
Wyjąłem browce i pokazałem menelowi. Oczy mu się rozszerzyły
i wsiadł do auta. Przejechaliśmy może kilometr, zanim zatrzymałem się
przy starej opuszczonej ruderze. Żul wysiadł z auta, wziął piwo i poszedł
do tej opuszczonej chałupy. A ja wyjąłem z bagażnika kanister z benzyną.
Zawsze woziłem kanister. Zaczekałem, aż facet zaśnie, oblałem benzyną
ruderę i podpaliłem. Jak płomienie wystrzeliły do góry, odjechałem.
Na drugi dzień na wiosce dowiedziałem się, że spłonęła jakaś chałupa,
a w środku znaleziono zwęglone zwłoki mężczyzny. Straż podejrzewała,
że facet popił i sam zaprószył ogień, chcąc się ogrzać. Według policji mógł
nawet nie wiedzieć, że płonie, taki był pijany. Śmiałem się z nieudolności
policjantów i strażaków. Jakby dokładniej wszystko sprawdzili, mogliby
przecież ustalić, że pożar powstał w wyniku podpalenia benzyną. Tak
przynajmniej mi się wydaje.
Do pokoju wrócił młody posterunkowy z czajnikiem i kubkami. Za
nim szedł drugi policjant; niósł paczkę kawy i papierosy. Postawili wszystko
na blacie stołu i stanęli przy drzwiach.
– Mów dalej – powiedział Bojarski.
– Potem było jeszcze kilkanaście ofiar. Wszystkie pamiętam, ale kilka
utkwiło mi w pamięci lepiej niż inne. Na przykład bezdomnego na stacji
we Wrocławiu zadźgałem nożem. Tym samym, który zabrałem z tamtej
kolonii. W końcu postanowiłem zmienić pracę…
– Uważasz, że Mikun powinien być obecny przy tym przesłuchaniu? –
zapytał nadkomisarz Marian Świderski, naczelnik wydziału zabójstw, odwracając
się od lustra weneckiego.
12 Piotr kościelny
– To on doprowadził do zatrzymania Zwierza – odparł inspektor Witold
Gębara, pełniący obowiązki komendanta wojewódzkiego policji we
Wrocławiu. – Gdyby nie Mikulski, wciąż błądzilibyśmy po omacku.
– Mimo wszystko mam wątpliwości. Zwłaszcza po tym, co ten skurwiel
mu zrobił. Ale mniejsza z tym. Wiesz, co mnie wkurza najbardziej?
Pieprzone media. Obstawili cały budynek, widziałeś? Wozów transmisyjnych
jest więcej niż podczas Euro.
– Tego nie unikniemy. Nieczęsto się zdarza zatrzymanie największego
seryjnego zabójcy w historii kraju. A w dodatku to lokalna gwiazda.
– Chciałbym, żeby już go wsadzili. Widzisz ten cyrk? Czarni na korytarzu,
dziesiątki chłopaków wokół budynku. A zobaczysz, jak będziemy
go przewozić do aresztu. Niby dwieście metrów, ale trzeba dmuchać na
zimne.
Gębara doskonale wiedział, że to najważniejsza sprawa, jaka trafiła
do komendy wojewódzkiej od czasu, gdy objął stanowisko jej komendanta.
Najważniejsza, o jakiej słyszał, w tej części Europy.
– Postanowiłem założyć firmę. Małgosia znów była w ciąży. Miała
się urodzić Dżesika, więc potrzebowaliśmy kasy. Wpadłem na pomysł, że
będę pracował jako taksówkarz. Niestety, nie udało mi się zdać egzaminu
z topografii miasta. Postanowiłem więc zacząć od rozwożenia pizzy.
Kasa niczego sobie, a i jakiś napiwek zawsze wpadł. Działalność musiałem
odłożyć na późniejszy okres, bałem się, że nie dam rady opłacać tych
wszystkich ZUS-ów i takie tam. Do własnej firmy przejdę później. A więc
jak zostałem dostawcą żarcia ciężko było wyjechać, żeby kogoś zabić, ale
okazja nadarzyła się sama. Któregoś dnia dowoziłem pizzę do jednej studentki.
Zaprosiła mnie do domu, a gdy szukała pieniędzy, chwilę z nią
pogadałem. Dowiedziałem się, że to jej pierwszy dzień w mieście – przyjechała
na studia. Powiedziała, że jeszcze dziś nic nie jadła i pizza musi
jej wystarczyć. W pewnym momencie spytała, czy wiem, gdzie jest kino
Helios. Powiedziałem jej, a ona na to, że jest tam umówiona z koleżanką
zwierz 13
na jakiś film o dwudziestej. To mi wystarczyło. Po pracy wróciłem pod
jej dom. Czekałem, aż będzie wracała z kina. Gdy w końcu się pojawiła,
wyszedłem jej naprzeciw. Od razu mnie rozpoznała, bo trzymałem pusty
karton po pizzy. Spytała, czy ktoś z jej klatki zamówił pizzę, a ja potwierdziłem.
Bez żadnych podejrzeń otworzyła mi drzwi i wsiedliśmy do windy.
Wtedy uderzyłem ją takim ciężkim odważnikiem, jak kiedyś w sklepach
były przy wagach. Upadła od razu. Wjechaliśmy windą na samą górę wieżowca.
Wyciągnąłem ją z kabiny, zaciągnąłem pod właz na dach i tam
udusiłem. Po wszystkim zjechałem na dół. Oczywiście puste opakowanie
po pizzy zabrałem ze sobą. W tamtym okresie jednak polowałem głównie
na bezdomnych. Łatwo było ich zwabić w jakieś ustronne miejsce pod pozorem
kupna piwa lub wina. Takich meneli zabiłem w sumie chyba pięciu.
Śmiercią bezdomnych nikt się zbytnio nie przejmuje, pod warunkiem że
zgony są od siebie oddalone w czasie. Policja pewnie nie łączy ich ze sobą.
Raczej traktują to jako wewnętrzne porachunki meneli. Jeśli w ogóle znajdą
zwłoki. Kilka ofiar ukryłem tak, żeby nikt ich nie znalazł.
Mikun spojrzał na Bojarskiego. Obaj pamiętali serię tajemniczych
zgonów bezdomnych sprzed kilku lat. Sugerowali wtedy, że mogą być ze
sobą powiązane, ale przełożeni olali sprawę.
– W tamtym czasie polubiłem też jeżdżenie pociągami. Wsiadałem
w pociąg we Wrocławiu i jechałem, na przykład do Głogowa. Po drodze
często trafiały się samotnie podróżujące osoby. Były łatwym celem. Wysiadał
taki człowiek w Głogowie, a ja szedłem za nim. Jak się nadarzała
okazja, to działałem. W tamtym czasie głównie używałem tego noża, co go
miałem z czasów kolonii. Niekiedy też dusiłem. Pamiętam, jak raz do przedziału
wsiadł jakiś facet. Opowiadał, że jedzie się oświadczyć. Pokazywał
pierścionek zaręczynowy. Przegadaliśmy całą drogę. Obaj jechaliśmy do
Opola. Na dworcu, kiedy on wstał z miejsca, to ja też wstałem. Zrobiłem
to tak gwałtownie, że na niego wpadłem. Nawet nie widział noża. Dostał
prosto w serce. Upadł na miejsce, gdzie wcześniej siedział. Chyba od razu
zmarł. Wysiadłem z pociągu i uciekłem z tego dworca. Do domu wróciłem
busem. W telewizji słyszałem o zwłokach znalezionych w pociągu, policja
14 Piotr kościelny
szukała sprawcy. Podawali nawet mój rysopis, ale niewiele się zgadzało.
Znowu mi się upiekło. To było chyba w dwa tysiące ósmym. Miałem rok
przerwy od zabijania. Skupiłem się na życiu rodzinnym. Małgosia urodziła
Dżesikę, ale mała była chora, miała autyzm. Starałem się jakoś pomagać
żonie. Krzysio był już starszy i wymagał mniej uwagi niż Dżesi. Pamiętam,
że pojechaliśmy wtedy na wakacje nad morze. Dokładnie do Mielna.
Gosia z dzieciakami siedziała na plaży, a ja poszedłem po smażoną
rybę. Nagle zobaczyłem, jak na wydmy wchodzi kobieta. Podejrzewałem,
że chciała się wylać, a szkoda jej było pieniędzy na publiczny kibel. Poszedłem
za nią i zaszedłem od tyłu, akurat jak kończyła szczać. Złapałem ją
za szyję i zacząłem dusić. Gdy już leżała na ziemi martwa, rozebrałem ją
i upozorowałem wszystko tak, jakby padła ofiarą gwałciciela mordercy. Jak
zszedłem z wydmy, to trochę się obawiałem, że mnie ktoś zauważy, ale
każdy był zajęty swoimi sprawami. Kupiłem żarcie i wróciłem do moich
na plażę. Gdy jedliśmy, zrobiło się zamieszanie. Okazało się, że jakiś stary
facet, co też chciał się wylać na wydmie, znalazł zwłoki. Przyjechała policja
i pogotowie. Zeszliśmy z plaży, bo nie chcieliśmy narażać dzieciaków
na oglądanie takich rzeczy.
– Chcesz powiedzieć, że zabiłeś kobietę, a potem spokojnie razem
z rodziną jadłeś rybę? – spytał Bojarski.
– Niezłe, co?
– Raczej chore. Co było dalej?
Mężczyzna sięgnął po papierosa.
– Można prosić o kawę? – spytał, zanim odpalił.
– Zrób trzy – mruknął Bojarski w stronę posterunkowego.
– A więc, co było dalej… Hmm, niech pomyślę. A, już wiem. Wróciliśmy
z wakacji i Małgosia postanowiła, że zabierze dzieciaki jeszcze na
wieś do rodziców. Ja planowałem remont. Pierwszy wieczór, jako słomiany
wdowiec, spędziłem w knajpie. Tam usłyszałem o seks randkach z internetu.
Jakichś dwóch leszczy rozmawiało o portalu, gdzie laski się umawiają
na seks. Czasem za kasę, a często po prostu dlatego, że lubią się pieprzyć.
Postanowiłem to wykorzystać. Oczywiście nie po to, żeby poruchać. Nie
zwierz 15
miałem zbyt dużych potrzeb w tym zakresie. Lepsze orgazmy zapewniało
mi zabijanie. Postanowiłem, że będę się umawiał na seks z takimi laskami
i w miarę możliwości je zabijał. Oczywiście musiałem być bardziej ostrożny.
Pannom wysyłałem zdjęcie przypadkowego gościa, którego sfotografowałem
na ulicy. Facet nawet nie wiedział, że został wykorzystany…
– Wiedział – wtrącił Bojarski. – Został nawet zatrzymany. Kilka ofiar
miało na komputerze jego zdjęcie. Były też ślady korespondencji. Facet
spędził trzy miesiące w areszcie.
– O, nie wiedziałem! Hahahaha. Miał peszka. Ja zawsze starałem się
być ostrożny. Korespondowałem z dziewczynami z kafejek internetowych.
Łaziłem tam w przebraniu i starałem się unikać spojrzeń innych klientów.
Często też zmieniałem lokale. Jedna wizyta, potem kilka miesięcy przerwy.
A więc ten facio trafił do aresztu?
– Tak. Wyszedł, kiedy odnaleziono kolejne zwłoki. Miał niepodważalne
alibi: siedział.
– No to mu się upiekło. Ale to nie mój problem. A więc umawiałem się
z laskami na mieście i jak nadarzała się okazja, zabijałem. Głównie dusiłem,
ale pamiętam taką jedną, która strasznie mnie wkurwiła. Od początku robiła
miny. Czułem, że mnie prowokuje. Słyszałem te miny nawet, jak na nią nie
patrzyłem. Była trochę grubsza i ewidentnie chciała się bzykać. Zaproponowałem,
żebyśmy pojechali do motelu albo w jakieś ustronne miejsce. Ostatecznie
postanowiliśmy pojechać do lasu. Gdy zboczyłem na ścieżkę, ta od razu zaczęła
się do mnie dobierać. Powiedziałem, że wolę na dworze i mam kocyk
w bagażniku. Gdy wysiedliśmy, ona się odwróciła, a wtedy założyłem jej na
głowę foliowy worek. Taki na gruz, co go kupiłem kiedyś w Castoramie, żeby
ten remont zrobić. Gruby i mocny. Szarpała się, ale zaciskałem coraz mocniej.
Gdy już poczułem, że osłabła, zdjąłem ten worek i popatrzyłem jej w oczy.
Były rozszerzone ze strachu. Patrząc na nią, wbiłem jej śrubokręt w oko. Kilka
razy wierzgnęła i zdechła. Ciało wciągnąłem w krzaki i poszedłem po łopatę.
Zakopałem ją. W tamtym okresie starałem się ukrywać ciała, aby nie skojarzono
ofiar z jednym sprawcą.
16 Piotr kościelny
Adam Kupisz nie wyglądał na kogoś, kto byłby w stanie kogokolwiek
skrzywdzić. A już na pewno nie wyglądał jak seryjny morderca. Chudy,
niski i rudawy, z łysymi plackami i płatami łupieżu był zupełnie przeciętnym
facetem. Bojarski zastanawiał się, ile prawdy jest w jego zeznaniach,
a ile zabójstw po prostu sobie wymyślił. Jak dotychczas udało się go powiązać
z ośmioma morderstwami dokonanymi w ostatnich miesiącach. Bo
grę z Mikunem rozpoczął kilka miesięcy temu. To wtedy po raz pierwszy
zabił i pozostawił wiadomość dla śledczych. Podpisał się pseudonimem
„Zwierz” – taki przydomek nadała mu prasa, taki kryptonim otrzymała
sprawa.
Policjant spojrzał na Mikulskiego. Zastanawiał się, co się dzieje w głowie
kolegi. Od początku przesłuchania milczał i tylko obserwował zatrzymanego.
Co jakiś czas mocno zaciskał szczęki. Rosła w nim złość. Złość,
która kiedyś będzie musiała znaleźć ujście.
Bojarski pracował z Mikulskim już piąty rok. Kiedy trafił do wydziału,
Mikun był już legendą. Miał na koncie kilka spektakularnych spraw
i młodsi policjanci patrzyli na niego z podziwem. Gdy naczelnik zdecydował,
że to on będzie partnerem Bojarskiego, ten poczuł się wyróżniony.
Dopiero z czasem przyszła refleksja – czy podoła wyzwaniu? Ostatnie
lata dowiodły, że obawy były bezpodstawne. Uzupełniali się znakomicie
i szybko stworzyli team. W wielu sprawach doświadczenie i policyjny nos
Mikuna w połączeniu z analitycznym umysłem Bojarskiego przynosiły
doskonałe efekty. Dopiero przy sprawie Zwierza coś się popsuło. Mikun
w ostatnich dniach działał sam. Za punkt honoru postawił sobie odnalezienie
zabójcy i doprowadzenie go przed oblicze sprawiedliwości.
Kupisz odpalił kolejnego papierosa. Zaciągnął się głęboko i wypuścił wąską
strużkę dymu. Z uśmiechem patrzył na siedzącego przed nim Mikulskiego.
Poznał go dwa miesiące temu. To wtedy postanowił wcielić w życie swój
plan. Dotychczas był anonimowym zabójcą, nie zależało mu na rozgłosie.
Wszystko się zmieniło na tamtej imprezie charytatywnej. Gdy usłyszał, czym
zwierz 17
się zajmuje Mikulski, zdał sobie sprawę, że los chce, aby oni dwaj się ze sobą
zmierzyli. To było ich przeznaczenie. Pojedynek łowcy i zwierzyny. Musieli
tylko ustalić, kto jest groźniejszy. Pseudonim, jaki sobie wybrał, nie oznaczał,
że jest ofiarą. Ofiar miało być dużo. Ale on nie będzie jedną z nich.
– Jak już wspomniałem, w domu nie było najlepiej – podjął. – Dżesika
chorowała i potrzebowaliśmy pieniędzy. Małgosia skontaktowała się
z fundacją, która pomaga takim dzieciom. Jeździliśmy na różnego rodzaju
imprezy charytatywne, na bale… Jakaś kasa wpadała. – Przerwał, by zaciągnąć
się papierosem. Przez kilka sekund patrzył na policjantów, stojących
pod drzwiami.
– Okradałeś swoje ofiary? – spytał Bojarski.
Zwierz odwrócił się w jego stronę z uśmiechem.
– Czasem, jak miały przy sobie pieniądze. Nie brałem biżuterii ani
kart płatniczych, bo z tym łatwo wpaść. Tylko gotówka. Potrzebowałem
trochę grosza przy duszy, bo w domu się nie przelewało. Ale nie zabijałem
dla kasy. Czasem się zastanawiałem, czy gdyby jakaś mafia zaproponowała
mi, żebym dla nich zabijał, nadal sprawiałoby mi to frajdę. W sumie połączyłbym
pracę z pasją.
Spokojnie, Mikun, spokojnie, nie daj się sprowokować, powtarzał sobie
w duchu, patrząc na siedzącego przed nim zwyrodnialca. W głowie wciąż
brzmiały mu słowa, które wyszły z ust Kupisza, gdy go tu wprowadzano.
Wiedział, że to, co zrobi, spowoduje jego upadek. Kariera, na którą tak
długo pracował, legnie w gruzach. Jednak to było jedyne rozwiązanie. Historia
rozliczy go z tego, co zrobił.
Powoli palcem wskazującym odpiął zatrzask kabury. Spojrzał na Bojarskiego,
który spacerował po pokoju, a potem powolnym ruchem wyjął
służbowego glocka 17, wymierzył w Zwierza i zaczął ściągać palec na
języku spustowym. Patrzył, jak Kupisz wytrzeszcza oczy. W oddali ktoś
krzyknął:
– Mikun, nie!
18 Piotr kościelny
Zmrużył oczy i nacisnął spust. Pokojem wstrząsnął huk wystrzału.
Głowa Kupisza odleciała do tyłu. Mikun nacisnął jeszcze kilka razy i ciałem
zabójcy wstrząsnęła celna seria. Zwierz przewrócił się wraz z krzesłem.
Jego ciało leżało bezwładnie, oczy patrzyły w sufit niewidzącym
wzrokiem. Lewa strona szczęki była zakrwawiona – to tam trafiła pierwsza
kula.
Krzyki ledwo do niego docierały, słyszał je jakby z oddali. Poczuł, jak
czyjeś ręce chwytają go za ramiona, jak ktoś wytrąca mu z dłoni wciąż
dymiący pistolet. Popatrzył po twarzach kolegów.
– Coś ty, kurwa, zrobił?! – zagrzmiał Bojarski.
Kątem oka zobaczył, jak otwierają się drzwi i do pokoju wpada naczelnik
z komendantem wojewódzkim. Usłyszał jęk:
– Ja pierdolę, posprzątajcie tutaj…
Nie opierał się, gdy ktoś go podniósł. Nie walczył, słysząc dźwięk kajdanek
zatrzaskiwanych na jego nadgarstkach.
Pustym wzrokiem spojrzał na Zwierza i wyszeptał:
– Już nigdy nikogo nie skrzywdzisz…
zwierz 19
2.
Dwa miesiące wcześniej
Wrocław, 15 lipca 2017 r.
Nie lubił takich imprez. Czuł się na nich co najmniej niepewnie.
W początkach policyjnej kariery wiele razy musiał uczestniczyć w podobnych
kwestach, ponieważ Anna prowadziła fundację wspierającą dzieci. To
już siedemnaście lat…
Gdy urodził się Wojtek, pierwsza diagnoza mroziła krew w żyłach.
Zespół Downa – to brzmiało jak wyrok. Reakcje znajomych bolały. Większość
dawnych kolegów naśmiewała się z jego syna. Zerwał wtedy właściwie
wszystkie kontakty, stał się samotnikiem. Poświęcił się pracy i rodzinie.
Wraz z Anną uczestniczył w eventach, na których starano się uzyskać
wsparcie dla dzieci, które według opinii innych nigdy nie powinny się urodzić.
Dwa lata temu wszystko się zmieniło. Wojtek zadławił się w trakcie
snu i zapadł w śpiączkę. Patrzył, jak jego jedyne dziecko leży w łóżku bez
ruchu, niczym martwe. Płytki oddech, wspomagany za pomocą respiratora,
świadczył jednak o tym, że życie wciąż z niego nie uciekło. Anna starała
się łączyć pracę w fundacji z opieką nad synem. Starała się pomóc nie tylko
swojemu dziecku, ale rodzicom dzieci podobnych do Wojtusia. On, jako
policjant komendy wojewódzkiej, miał mniej czasu. Z czasem powodowało
to coraz częstsze kłótnie. Anna ciągle robiła mu wyrzuty, że wszystko
jest na jej głowie. I miała rację. Czuł, że postępuje źle, poświęcając się pracy
i biorąc nadgodziny. Robił to jednak, żeby nie zwariować. Widok zaśli20
Piotr kościelny
nionego syna, który nie reaguje na bodźce, wpędzał go w jeszcze większą
depresję. W końcu mógłby zrobić coś, czego żałowałby do końca życia. Już
kilka razy łapał się na tym, że zastanawia się nad skróceniem męczarni
swojej rodziny. W mediach często pojawiały się informacje o rozszerzonych
samobójstwach policjantów – funkcjonariusz zabija swoich bliskich,
a następnie strzela sobie w głowę. W zmęczonym umyśle Mikulskiego też
pojawiały się takie myśli. Za każdym razem jednak potrafił się opanować.
Był zbyt silny, żeby zakończyć to wszystko w tak banalny sposób.
Dzisiaj przyjechali na bal zorganizowany przez fundację Dzieci to
Skarb, z którą współpracowała fundacja Anny – Dobrze Pomagać. Bal odbywał
się w hali Orbita i połączony był z aukcją dzieł wrocławskich malarzy.
Dochód ze sprzedaży miał wspomóc działalność obu organizacji.
Sam fakt założenia garnituru sprawiał, że czuł się nie na miejscu.
Na co dzień nosił bojówki, wojskowe buty i T-shirt; w zimie jeszcze kurtkę.
Strój był jego znakiem rozpoznawczym. Gdy wysiadał z samochodu,
w okolicy nastawał spokój. Nie pracował jako wywiadowca czy krawężnik,
ale zbóje wiedzieli, że jest psem, który kieruje się jasnymi zasadami. Na
pewne rzeczy mógł przymknąć oko, jeżeli widział, że w przyszłości przyniesie
to więcej korzyści. Dzięki takiemu działaniu miał wielu informatorów
i potrafił w szybki sposób zdobyć wiarygodne informacje.
Uważnie rozejrzał się po sali. Wiele twarzy kojarzył z poprzednich imprez,
kilka znał z telewizji lub prasy. Część była nowa. Zastanawiał się, kiedy się zacznie.
Bo zawsze prędzej czy później ktoś zdradzi, czym się zajmuje, i zalewały
go pytania typu: A czy w Polsce są seryjni zabójcy? A z jaką najstraszniejszą
zbrodnią się spotkał? A czy istnieje zbrodnia doskonała? Ilekroć zaczynała się
zabawa w sto pytań do, miał ochotę zniknąć. Zawsze jednak cierpliwie odpowiadał
na wszystkie pytania. Dla wyższego celu. Dziś pewnie nie będzie inaczej.
Nie miał zamiaru uczestniczyć w tej maskaradzie, ale Małgośka go
zmusiła. Miesiąc temu okazało się, że Dżesika oprócz autyzmu ma problem
z sercem. Gdyby nie autyzm, nie byłoby wielkiego problemu. Standardowe
zwierz 21
leczenie farmakologiczne przyniosłoby rezultaty. Jednak w jej przypadku
zwykłe leki mogły wywołać niepożądane efekty uboczne. Konieczna była
specjalna kuracja, a ta kosztowała ogromne pieniądze. Nie było ich na to
stać. Dlatego Gośka skontaktowała się z organizacją Dzieci to Skarb.
Pierwszy raz był na takiej imprezie. Nie wiedział, jak się zachować.
Na początku krążył między ludźmi, zbitymi w niewielkie grupki, i przysłuchiwał
się rozmowom. Najbardziej zainteresował się młodą dziewczyną,
która z pasją opowiadała, jakie niespodziewane zyski przyniósł ostatni bal.
Czuł, że wynudzi się tu okropnie. W myślach zaczął wybierać ofiarę. Chciałby
zobaczyć miny tych osób, uśmiechających się do siebie tak słodko i tak nieszczerze,
gdyby się okazało się, że gdzieś na zapleczu ktoś odkryje zwłoki. Zastanawiał
się, czy nie podjąć ryzyka i nie załatwić kogoś w trakcie balu. Wciąż się rozglądał.
Wszystko zaczęło się wcześniej niż zwykle. Pił sok jabłkowy, skryty
w kącie sali, gdy podeszła do niego Anna wraz z dwiema kobietami. Jedną
kojarzył z wcześniejszych imprez. Starał się sobie przypomnieć, jak ma na
imię, gdy żona zawołała:
– Tutaj się ukryłeś! Pamiętasz Izę?
Skinął głową, chociaż dałby sobie ją uciąć, że kobieta nazywała się
inaczej. Stawiał na Weronikę albo Angelę.
– Witam pana policjanta – powiedziała Iza. – Cieszę się, że możemy
się znowu spotkać.
– Dobry – odburknął, po czym wziął łyk soku.
– Co pan taki nie w sosie? Spokojnie, głowa do góry. – Kobieta się
uśmiechnęła, po czym wskazała na swoją koleżankę. – To Agnieszka. Też
ma dziecko z zespołem Downa.
Mikulski też się uśmiechnął. Zdawał sobie sprawę, że grymas nie wygląda
na szczery, ale nie przejmował się tym. W sumie nie przejmował się
tymi ludźmi w ogóle. Gdyby nie Anna, nie byłoby go tutaj.
– Słyszałam, że jest pan policjantem – odezwała się Agnieszka. – Ponoć
prawdziwa sława z pana.
22 Piotr kościelny
– A kto tak powiedział? – spytał.
Kobieta, lekko skonsternowana, popatrzyła dookoła.
– Pańska żona i jeszcze kilka osób.
Mikulski też się rozejrzał. Zauważył, że w pobliżu zaczęła się zbierać
niewielka grupa ludzi. Kilka twarzy kojarzył. Zaczyna się, pomyślał.
– Co słychać w świecie zbrodni? – zagaił mężczyzna, którego pamiętał
z ostatniej imprezy. Już wtedy facet był zanadto dociekliwy.
– Nic ciekawego.
– Ostatnio sporo myślałem i stwierdziłem, że jednak istnieje zbrodnia
doskonała – brnął facet.
– Ja się z taką nie spotkałem – odparł Mikun. – Czasem trwa to dłużej,
czasem krócej, ale w końcu sprawca trafia przed oblicze sprawiedliwości.
– A Kuba Rozpruwacz?
– To były inne czasy. Gdyby teraz grasował w Londynie, wsadzenie go
za kratki byłoby kwestią kilku miesięcy.
– Czyli uważa pan, że w kilka miesięcy można odkryć, kto odpowiada
za seryjne zabójstwa? – dobiegł głos z boku.
Mikun spojrzał w tamtą stronę. Nigdy wcześniej nie widział tego faceta.
Chudy, łysiejący, a na dodatek rudy. Uśmiechał się w dziwny sposób,
jakby rzucał wyzwanie.
– Owszem, dzięki nowoczesnym technikom i rozwojowi nauki można
w szybki sposób ustalić sprawcę.
– Gadanie – prychnął nieznajomy. – Gdyby w kraju pojawił się seryjny
zabójca, dałbym sobie rękę uciąć, że nie złapalibyście go w tak krótkim czasie.
– Na szczęście nie ma aż takich psycholi – wtrąciła Agnieszka.
Mikulski spojrzał rudemu w oczy.
– Dwa, maksymalnie trzy miesiące. Ale tak jak powiedziała pani
Agnieszka, nasz kraj to nie USA. Tam się szacuje, że rocznie grasuje ponad
dwa tysiące seryjnych zabójców. Umierają, są łapani lub zabijani, ale na ich
miejsce pojawiają się nowi. My na szczęście jesteśmy w tej kwestii zacofani.
Rudy nie odpowiedział. Skinął tylko głową i podniósł swoją szklankę,
jakby wznosił toast.
zwierz 23
Potem puścił oko do Mikuna i odszedł.
Początek rozmowy policjanta z tymi kobietami go zaciekawił. Chwilę
słuchał, sam zadał kilka pytań. A potem zniknął mu z oczu. To dobrze, że
nie zdecydował się działać w trakcie imprezy. Gdyby w pobliżu odnaleziono
zwłoki, śledczy pewnie prześwietliliby każdego, kto brał w niej udział.
Jego przeszłość mogłaby wyjść na światło dzienne. Nie wywinąłby się tak
łatwo.
Zanim wyszedł, patrzył jeszcze przez chwilę na faceta, który kontynuował
rozmowę o seryjnych zabójcach.
– Przepraszam, mam pytanie – zaczepił stojącą obok kobietę. – Czy
zna pani tamtego mężczyznę? – Wskazał palcem. – Tego policjanta.
– To chyba mąż Anny Mikulskiej… – Kobieta zmrużyła oczy. – Tak,
to on. Nazywają go Mikun albo jakoś tak.
Wiedział już, co ma robić.

Join Our Newsletter!

Love Daynight? We love to tell you about our new stuff. Subscribe to newsletter!

You may also read!

#wtonacjirecenzji. „Pułapka” – thriller, który trzyma w napięciu do ostatniej nuty!

M. Night Shyamalan powraca z filmem, który wywołuje burzę emocji i prowokuje do pytań. „Pułapka” to produkcja, która zachwyca

Read More...

#wtonacjirecenzji.„Wenecja. Od Marco Polo do Casanovy” – Odkryj Historię Miasta, Które Zbudowało Świat

Czy wiesz, gdzie powstały pierwsze kawiarnie? Które miasto zapoczątkowało turystykę? Jeśli odpowiedź brzmi „Wenecja”, to już uchyliliśmy rąbka tajemnicy

Read More...

One commentOn Zwierz – powieść prywatnego detektywa – brutalna prawda o pracy polskich śledczych

Leave a reply:

Your email address will not be published.

Mobile Sliding Menu