8 września do kin wejdzie film „Siła naszych marzeń” – piękna i inspirująca opowieść o pokonywaniu słabości osiąganiu niemożliwego. To film dla całej rodziny!
Zoe urodziła się i dorastała w otoczeniu koni w stajni wyścigowej swoich rodziców. To jest jej miejsce na ziemi. Teraz marzy, aby pewnego dnia stać się dżokejem, tak jak jej ojciec.
Kiedy w stajni rodzi się nowy źrebak Burza, Zoe jako pierwsza dostrzega w nim potencjał na mistrza, na którego jej rodzice czekali i pracowali przez całe życie. Ich wspólne marzenia zostają zniszczone w czasie jednej burzliwej nocy, kiedy spłoszona klacz przypadkowo rani Zoe.
Pogrożona w rozpaczy dziewczyna całkowicie się załamuje. Nie może pogodzić się z niesprawiedliwym losem. Rodzice ze wszystkich sił starają się wspierać Zoe. Dzięki ich wytrwałości i zaskakującej pomocy stajennego Seby, który ma niezwykły dar komunikowania się z końmi, Zoe postanawia pokonać przeciwności losu i odzyskać to, co wydawało się stracone.
Wzruszająca i podnosząca na duchu historia rodziny, którą trzyma razem siła jej marzeń.
WYWIAD Z REŻYSEREM CHRISTIANEM DUGUAYEM
Jak dla Pana zaczęła się ta przygoda?
Producenci Maxime Delauney i Romain Rousseau, którym spodobał się mój film Jappeloup, skontaktowali się z moim agentem w sprawie ekranizacji powieści Christophe’a Donnera. Muszę przyznać, że na początku byłem trochę niechętny, ponieważ był to kolejny projekt związany z dziećmi i końmi, a nie lubię mieć poczucia przyklejania mi pewnej łatki. Jednakże powieść bardzo mi się spodobała, nie tylko z uwagi na opis świata wyścigów konnych, ale przede wszystkim ze względu na swój emocjonalny przekaz.
Jaką strukturę narracyjną Pan rozwinął?
Chciałem opowiedzieć historię rodziny, która kontynuuje poszukiwania swojego Graala, nawet za cenę poważnego ryzyka finansowego i konieczności wyprowadzki. Rodziny, która widzi, jak wraz z nadejściem tragedii ulatują jej marzenia. Mimo to podnosi się, ponieważ jest to film przede wszystkim o wytrwałości. W pierwszej części filmu ojciec Philippe jest w centrum uwagi, natomiast gdy Zoé dochodzi do siebie po wypadku, oś narracyjna przesuwa się w stronę matki Marie. Mnie i Lilou Fogli podobało się, że w tak skonstruowanej narracji, która odbiega od powieści, każda z postaci ma swoje miejsce, oraz to, że przejmująca wodze Marie staje się nośnikiem emocji. Książka i komiks pomogły nam stworzyć świat i przekazać pasję
do jeździectwa, ale nie zdecydowaliśmy się osadzić fabuły wokół zakładów i wyścigów, ponieważ zależało mi na skupieniu się na postaci Zoé. Oczywiście nie mogliśmy też pominąć tej dyscypliny sportowej. Nawiasem mówiąc, Christophe’owi Donnerowi bardzo spodobał się nasz scenariusz i zgodził się zostać naszym konsultantem.
Relacje między postaciami i końmi są niezwykle bliskie…
Najważniejsze było dla mnie ukazanie, że w świecie przedstawionym istnieje absolutny szacunek do zwierząt: koń został wychowany w duchu rywalizacji i uwielbia się ścigać. Widzimy, że kontakt między człowiekiem a koniem może być korzystny dla obu stron.
Ma właściwości uspokajające i duchowy wymiar. Koń porozumiewa się z nami na swój sposób, wykraczający poza komunikację werbalną. Ten proces, w którym Sébastien (w tej roli Kacey Mottet Klein) jest pośrednikiem, stanowi część ponownych narodzin Zoé i jej drogi
ku wytrwałości.
Cały film stoi pod znakiem pierwszej sceny „podwójnych narodzin”, jest to bardzo widoczne.
W książce też było tak to przedstawione i przyjęliśmy w całości ten pomysł. Zastanawialiśmy się, czy scena nie będzie zbyt obrazowa, ale byłem przekonany, że rezultat może być zachwycający: relacje między bohaterami oraz między bohaterami a klaczą Piękną Intrygantką są nakreślone od początku, żeby widz mógł potem odnaleźć powiązania. Był to pierwszy dzień zdjęć i aktorzy spisali się na medal – Pio Marmaï twardo stąpający po ziemi, przyciągający uwagę, prawdziwy; Mélanie Laurent zachowująca się naturalnie i bardzo poruszająca.
Dzięki nim scena nie jest tylko odegrana, ale jest przepełniona zachwycającą autentycznością. Tego zawsze szukam u aktorów. By udało się osiągnąć taki efekt, scena wymagała od nas starannych przygotowań i wiele cierpliwości. Potrzebowaliśmy łącznie narodzin trzech źrebiąt, by udało się nam nakręcić to, co widać w filmie.
Jak ma to często miejsce w Pana filmach, postaci są budowane poprzez doświadczenia…
Lubię, gdy postać wykuwa się poprzez doświadczenia życiowe, moi bohaterowie wychodzą
z nich silniejsi. W moich pierwszych filmach Joannie d’Arc i Dziewczynach z przemytu, jak i ostatnio w Jappeloup oraz Szklanych kulkach, bohaterowie stają się tym, kim są, właśnie dlatego, że doświadczają różnych przeciwności losu.
Rodzinie grozi czasem rozpad, ale mimo niesprzyjających wiatrów i wichur nadal trwa…
Właśnie tak. Jedna scena wyraźnie to pokazuje: kiedy zrozpaczona Marie wykrzykuje
do Philippe’a: Co nam jeszcze pozostało?,Philippe na to odpowiada: My! My nam jeszcze zostaliśmy! To przełomowy moment, kiedy stoją na skraju przepaści, są już bliscy upadku,
ale mąż uświadamia jej, że nie mogą odpuścić i wspólnie pokonają tę przeszkodę. To bardzo wzruszająca scena i wspaniale odegrana przez Mélanie oraz Pio.
Porusza Pan temat różnic poprzez ukazanie postaci Sébastiena, u którego domyślamy się autyzmu, i poprzez postać Zoé, która nie może korzystać już ze swoich nóg.
Są to ludzie trochę na marginesie społeczeństwa, którym pomimo niepełnosprawności udaje się wytyczyć własną drogę dzięki uporowi i wspólnej pasji. Ważne jest też to, że otrzymują wsparcie rodziny, która otacza ich niezachwianą miłością. Nie musiałem wyjaśniać sytuacji Sébastiena, który cierpi z pewnością na zespół Aspergera lub lekką formę autyzmu. Byłem bardzo poruszony filmem Nadzwyczajni, który stanowił mój punkt odniesienia w tym temacie. Spotkałem się również z behawiorystką, która pracowała przy filmie Oliviera Nakache i Érica Toledano, aby zachowanie Sebastiena było jak najbardziej autentyczne. W jednej chwili wydaje się całkowicie zgaszony, a chwilę potem niezwykle radosny, podobny do Pana i do mnie. Te postaci pokazują, że nasze życie jest kruche, jeśli nie jest zorganizowane wokół solidnego kręgosłupa emocjonalnego.
Philippe jest ojcem upartym, zdeterminowanym, ale też niezwykle kochającym.
Tak, to człowiek, który ma w sobie wolę wygranej, w dobrym tego słowa znaczeniu, i który
ze zwykłego konia potrafi zrobić kłusaka. Wyobraziłem sobie, że ojciec Philippe’a był hodowcą koni, który osiągnął całkowitą wolność, by żyć w pełni swoją pasją. Stał się woźnicą sulki liczącym tylko na siebie. Stopniowo staje się rozpoznawalny w tym środowisku i spotyka
na swojej drodze Piękną Intrygantkę, z którą wygrywa wiele zawodów. Aż do dnia, kiedy klacz zrywa sobie ścięgno i musi przerwać karierę. Także za pośrednictwem Pięknej Philippe poznał weterynarkę Marie. Od tamtego czasu zadaniem Pięknej nie jest już start w wyścigach,
ale rodzenie potomstwa. Marie i Philippe przeprowadzają się do Normandii, doskonałej ziemi dla kłusaków, by przejąć opuszczoną stadninę oraz pogodzić trening z hodowlą. Od samego początku Philippe zastanawia się, czy nie popełnili błędu i czy nie zaryzykowali zbyt wiele. Marie ze spokojem odpowiada mu, że muszą sobie zaufać. To bardzo znamienne, że rodzina zastanawia się, czy dokonała właściwego wyboru.
Marie towarzyszy swojej córce w ponownych narodzinach.
Właściwie towarzyszy jej w wodzie, co ma wymiar symboliczny. Delikatność, którą przekazuje jej w tych momentach, jest wspaniała. Mélanie zdradziła mi, że z jednej strony bardzo podobał jej się scenariusz, ale z drugiej bardzo bała się wody. Jednakże dla dobra filmu postanowiła stawić czoła wyzwaniu. Dokonała tytanicznej pracy, pracowała z najlepszymi trenerami. Była trochę nerwowa na początku zdjęć, ale praca, którą wykonała, by zrealizować sceny w basenie z taką czułością, była niesamowita.
Trzy młode aktorki wcielające się w postać Zoé w różnym wieku są zachwycające.
Na początku skupiłem się na Carmen Kassovitz, która bardzo dobrze jeździła konno,
ale musiałem znaleźć też aktorkę w wieku 10 lat. Jako że miałem Carmen w zasięgu wzroku, trzeba było zaangażować młodą dziewczynkę podobną do niej, w stylu ojca. Potrzebowałem wspólnego punktu między dziewczynkami. Wciąż i wciąż szukaliśmy z moją reżyserką
castingu Valérie Espagne, a moim hasłem przewodnim było niepopadanie w patos: chciałem znaleźć kogoś, kto ukazałby nam swoje zagubienie w nowej sytuacji, ale żeby był to też ktoś niezwykle wytrwały. Dopracowaliśmy pewne sceny, kiedy znalazłem moją aktorkę. Dzięki talentowi dwunastoletniej Charlie Paulet można odnieść wrażenie, że została wychowana
w tym środowisku. Jeśli chodzi o June Benard, jej energia i pasja sprawiła, że ta pięcioletnia dziewczynka zachwyciła nas wszystkich.
Jakie szkolenie przeszli aktorzy?
Pio nigdy nie jechał w sulkach, ale mieliśmy szczęście, że towarzyszył nam legendarny Pierre Vercruysse. Pierre był trenerem Pio, wyjaśnił mu, jak rozumieć konie, jak je kulbaczyć
i rozkulbaczyć, jak założyć i zdjąć uprząż. Wytłumaczył mu też w kierowanie lejcami i pokazał, jak zachować porządek w boksie. Tak wyglądał codzienny trening. Chciałem, żeby gesty Pio były naturalne, wykonywane automatycznie. Robiłem zdjęcia i nagrywałem Pierre’a, a potem wspólnie oglądaliśmy, żeby Pio nimi „przesiąknął”. Zrobił wszystko właściwie bez dubli,
a nawet gnał 60 km/h, co odpowiada prędkości w trakcie wyścigów na hipodromie Vincennes!
Tak samo wyglądało to z Carmen. Nie chciałem, żeby jej paraliż ciążył w stronę patosu. Dowiadywałem się, czy może mieć częściowy paraliż. Po zweryfikowaniu sprawy z ekspertami zdecydowaliśmy, że będzie częściowo sparaliżowana w nogach. Częściowy uraz rdzenia kręgowego sprawi, że będzie mogła utrzymać pozycję siedzącą dzięki mięśniom brzucha. Wymyśliliśmy ortezy, które pozwoliły jej swobodnie zwisać. Carmen musiała poćwiczyć, żeby widz odniósł wrażenie, że jest podtrzymywana wyłącznie przez ten przyrząd. Była to bardzo drobiazgowa praca, aby wszyscy uwierzyli, że bohaterka może podnieść się dzięki treningom. Kiedy pod koniec filmu Marie wygląda przez okno i widzi swoją córkę na koniu, jej wzruszenie jest namacalne. Mimo to decyduje się zachować ten sekret dla siebie.
Ponownie pracował Pan z wielkim treserem koni Mario Luraschim.
Mario Luraschi jest moim wieloletnim przyjacielem. Znamy się od 40 lat i rozpoczęliśmy naszą współpracę serialem Wilhelm Tell, zanim spotkaliśmy się ponownie na planie Joanny d’Arc
i Jappeloupa. Widział, jak ewoluuję w świecie jeździeckim od czasów mojej młodości. Zrozumiał, że umiem filmować konie oraz jestem świadomy jego szczególnego daru
do tresowania koni. Przygotowuję zresztą dokument o jego karierze. Kluczem do sukcesu jest współpraca z ludźmi, którzy szanują twoją pracę. Mario instynktownie wiedział, które momenty można uchwycić u koni.
Burza jest jedną z bohaterek filmu.
Daliśmy jej osobowość, Burza jest porywcza, temperamentna i daje się rozpoznać z daleka dzięki poblakłej grzywie. To była tytaniczna praca, żeby znaleźć odpowiedni kolor grzywy.
W rzeczywistości przygotowaliśmy grzywy na siedmiu czy ośmiu koniach, które wcieliły się w rolę Burzy. Czuć wyraźnie, że istnieje głęboka więź między Zoé i koniem, a ja chciałem,
by emocje, a nie szczegółowe wyjaśnienia prowadziły film.
Gdzie kręcił Pan film?
W stadninie Senlis i w Normandii, choć akcja filmu powinna toczyć się całkowicie
w Normandii. Bardzo pomogło mi doświadczenie z Jappeloupem. Ludzie wiedzieli, że nie będę robił kolejnego cukierkowego filmu o koniach i że znam wystarczająco ten świat, by oddać
go bez przekłamań. Naszym celem zawsze było ukazanie miłości i szacunku do zwierzęcia. Niemożliwe było nakręcenie filmu bez podkreślenia, że zwierzę odgrywa ważną rolę w życiu naszych bohaterów i nie jest tylko sposobem na zarobienie pieniędzy. W całym filmie zwierzę jest właściwym członkiem rodziny Zoé.
Jak kręcił Pan sceny wyścigów?
Nie byłoby to możliwe bez ogromnej pomocy i zaangażowania ludzi ze świata kłusaków. Zaczynając od legendarnej rodziny Levesque, Pierre’a i jego córki Camille, naszej doradczyni Martine Course, naszego trenera Pierre’a Vercruysse’a, którzy pozwolili nam odnaleźć najlepsze konie w całej Francji, jak również personelu hipodromów Vincennes i Domaine
de Grosbois, nie licząc dżokejów i stajennych. W sumie ponad sto osób zaangażowało się w pomoc.
Jeśli chodzi o samo kręcenie, to nie mogliśmy robić wielu prób: mogliśmy wykorzystywać konie przez ograniczony czas. Na początku wyścigu, kiedy koń się rozgrzewał, kręciłem przejścia. Jednak nie mogliśmy kazać koniom ciągle biegać po trasie. Brały udział w pierwszym wyścigu, potem odpoczywały i czasem opierały się nawet przed drugim wyścigiem.
Mój główny operator filmowy znajdował się na ciężarówce, porozumiewaliśmy się z jeźdźcami przez słuchawki, mówiliśmy im, kiedy kamery były gotowe. Robiliśmy okrążenie po torze, wiedzieliśmy, że w ciągu dnia możemy to zrobić maksymalnie dwa, trzy razy. Szacunek
do zwierzęcia był naszym absolutnym priorytetem. Konie to atleci, którym też czasem zdarzy się naciągnąć ścięgno lub którzy mogą po prostu się zmęczyć. Trzeba wtedy zacząć od zera
i poświęcić czas oraz energię na innego konia. Chcieliśmy pokazać widzowi, że cały proces jest częścią adrenaliny, każdy koń pragnie prześcignąć rywali. Chciałem podkreślić te subtelne kwestie w scenach wyścigu.
Jak pracował Pan światłem?
Chciałem, by przemijanie pór roku stało się widoczne dzięki zastosowanej kolorystyce. Kręciliśmy film przez trzy miesiące, więc mogliśmy pokazać pojawienie się liści na drzewach. Mój operator Christophe Graillot wykorzystał filtry, by podkreślić nadejście jesieni
i zimy. W trakcie poszukiwania miejsca do zdjęć skupialiśmy się na tym, jak światło rozjaśnia kadr, a na planie zawsze szukałem miejsc z najlepszym światłem. Potem jest to już kwestia szczęścia, niebo było niesamowite, a słońce pojawiało się w najbardziej magicznych momentach. Było o tyle trudniej, że kręciliśmy z dziećmi, które mogą pracować tylko po 4–5 godzin dziennie.
Kręciliśmy nową kamerą, szerokim ujęciami, ale ze słabszą głębią ostrości. Dawało to kontrolę nad przechodzeniem z wyraźnych do rozmytych scen z większą ogniskową, co bardziej pozwala zanurzyć się widzowi. Oprócz kamer najnowszej generacji i wyboru filtrów przez Christophe’a mieliśmy też opanowane do perfekcji przechwytywanie obrazu.
Jaką rolę odegrały efekty wizualne?
Pracowałem nad nimi z Alainem Carsoux, który jest wybitnym specjalistą od efektów specjalnych. Dzięki niemu i jego ekipie mieliśmy komfort kręcenia finalnego wyścigu bez śniegu, który został dorzucony potem w postprodukcji. Tak samo mogliśmy udawać, że stadnina znajduje się w Normandii dzięki ujęciom, na których widać w oddali morze, a które zostały dołączone po zakończeniu zdjęć. Choć nie rzucają się za bardzo w oczy, są całkowicie realistyczne. Łącznie w filmie jest nie mniej niż 500 przerobionych ujęć, każde oferuje niezwykłą różnorodność.
Muzyka wspaniale towarzyszy historii.
Poszukiwałem wyjątkowych dźwięków i udałem się z tym do niezwykłego jazzowego gitarzysty Michela Cussona, który tworzył niejednokrotnie muzykę filmową i który pracował przy spektaklu jeździeckim Cavalia. Myślałem o nim od początku, ponieważ lubię czystość dźwiękową pudła rezonansowego gitary, która pozwala wydobywać wyjątkowe, emocjonalne dźwięki. Następnie pracowaliśmy nad motywem, który niósłby ze sobą smaczki tamtej epoki. Muzyka miała posłużyć narracji, poprzez melodię chcieliśmy stworzyć emocjonalne rymy.
Nie chciałem jednak popadać w melodramat. Michel pomógł mi w kontrolowaniu tego aspektu. Dźwięk był tak samo ważny jak obraz. Trzeba było uchwycić wibracje ziemi, po której galopuje dwudziestka koni, ich wysiłek, ich oddech. Są to główne elementy jeździectwa, które pozwalają widzowi przeżyć prawdziwe doświadczenie.
WYWIAD Z AKTORKĄ MÉLANIE LAURENT
Co zaciekawiło Panią najbardziej w tym projekcie?
Bardzo poruszył mnie scenariusz, byłam podekscytowana zarówno castingiem, jak
i poprzednimi filmami Christiana Duguaya. Zresztą lubię też od czasu do czasu zagrać w filmie, który mogłyby obejrzeć moje dzieci i tym samym przybliżyć im mój zawód, przez który muszą tyle znieść! (śmiech) Mój syn obejrzał ostatnio ten film i pokochał go całym sercem, co też było dla mnie przyjemnym uczuciem.
Czy jest Pani jakoś powiązana ze światem koni?
Niezbyt! Był to całkowicie nieznany mi świat, który jednocześnie mnie fascynował. Wiem, do jakiego stopnia konie mają terapeutyczną moc i do jakiego stopnia ludzie jeżdżący konno kochają ten świat. Wspaniale było z nimi pracować, zwłaszcza z Martine Cours, która jest jedną z pierwszych kobiet dżokejek. Była naszą konsultantką na planie, pozwoliła mi się zbliżyć
do koni i je pogłaskać, poklepać. Niezwykłe jest obserwowanie tego robiącego wrażenie zwierzęcia, czułego i spokojnego w zależności od moich własnych reakcji.
Czy Pani postać jest głosem rozsądku w filmie?
Tak, ale naprawdę lubiłam tę postać, ponieważ widzimy proces jej zmiany. Na początku odnosimy wrażenie, że jest trochę zbędną matką, odstawioną na bok, ale potem lata mijają
i wszystko się zmienia. Zwracałam szczególną uwagę na zmianę pozycji kobiety, która odzyskuje swoje miejsce jako matka, dzieląc nową pasję z córką. Odnalezienie porozumienia ze swoim zagubionym dzieckiem było niezwykle ciekawe.
Mimo to nie udaremnia ambicji Philippe’a…
Nie przeszkadza w niczym. Żadne z marzeń jej męża nie wydaje się zbyt ambitne, Marie
ma wystarczająco siły i charakteru. Niesamowita jest wytrwałość tej kobiety, w momencie gdy tragedia uderza we wszystkich, ona mówi ze spokojem: damy radę. Tymczasem jej mąż kompletnie się załamał i nie był w stanie nawiązać komunikacji. Ostatecznie para przetrwała, ponieważ wzajemnie się uzupełniali.
Jej więź z córką jest niewzruszona…
Graliśmy w tej samej scenografii, ale dzieci się zmieniały, ponieważ jednego dnia kręciliśmy sceny z dwunastoletnim dzieckiem, a drugiego dnia z siedemnastolatką. Daliśmy się ponieść tym wspaniałym młodym aktorkom. Oczywiście nie uważam, że trzeba być matką, żeby
ją dobrze zagrać. Jednak mam wrażenie, że coś się wydarzyło w moim aktorskim życiu, odkąd zostałam mamą, i że przenoszę pewne rzeczy na mój zawód. Tym samym wcielenie się
w tę postać przychodzi mi z większą łatwością.
Jak przebiegło kręcenie pierwszej sceny?
Była to bardzo wzruszająca chwila, ponieważ naprawdę graliśmy ze zwierzęciem, które robiło to samo co my. Znajdowaliśmy się bardzo blisko niego. Scenę zaczynaliśmy na sianie, a nawet na gołej ziemi, dotykaliśmy pyska konia i czuliśmy jego oddech. Rozpoczęliśmy pierwszy akt w kadrze ograniczonym do sceny pełnej miłości, czuć w tym było wiele spokoju i koncentracji. Mówi się, że filmy ze zwierzętami i dziećmi są dość skomplikowane, a w tym przypadku mieliśmy do czynienia z obojgiem. Jako że dzieci i zwierzęta były dla nas priorytetem, zaczęliśmy scenę trochę inaczej, od większego dystansu, co ułatwiło koncentrację.
Ponoć boi się Pani wody. Jak pokonała Pani ten lęk?
Zrobiłam wszystko, co mogłam! Chodziłam na intensywny trening, ćwiczyłam pływanie przez trzy tygodnie trzy godziny dziennie. Udoskonalanie pływania dawało mi wiele radości i, co ciekawe, stało się to dla mnie niczym medytacja. Jednakże stanowiło to wyzwanie dla mojego organizmu, ponieważ trenowałam z dawną profesjonalną pływaczką. Musiałam jednak pokonać swoje lęki po to, by sposób, w jaki uczę moją filmową córkę, był jak najbardziej naturalny i by pokazać, że czuję się swobodnie w wodzie. Kiedy trenuje się fizycznie do filmu, zawsze można dostrzec coś więcej. Praca nad ciałem i duchem idą w parze.
Jaką więź nawiązała Pani z trzema młodymi aktorkami wcielającymi się w postać Zoé?
Carmen Kassovitz, która grała najstarszą Zoé , miała w sobie coś z początkującej aktorki, która chce wypaść jak najlepiej. Carmen miała niesamowite pokłady energii i wywarła na mnie duże wrażenie, ponieważ bardzo dobrze jeździła konno. Bardzo mnie to wzrusza, ponieważ sama zaczynałam grać w bardzo młodym wieku, i kiedy widzę inne młode aktorki w tak pięknej roli, chciałabym znaleźć się na ich miejscu. Sama dobrze pamiętam aktorki, które kiedyś przychodziły, by mnie wspierać w moich debiutanckich rolach. Nawiasem mówiąc, spotkałam się niedawno z Carole Bouquet, która wzięła mnie pod swoje skrzydła w Moście pomiędzy dwoma brzegami, kiedy miałam czternaście lat. Przywołałyśmy wiele wspólnych wspomnień.
Proszę powiedzieć mi coś o Pani relacji z Pio Marmaï.
Myślę, że Pio i ja mamy takie samo podejście do aktorstwa. Gramy bardzo instynktownie i nie musimy wyobrażać sobie ścieżki, która pozwoli nam wcielić się w postać. Wszystko przychodzi w jednej chwili i wiem, że to czuć. Bardzo pewnie się z nim czułam, odnajdywałam swoją postać u jego boku. Dawno nie odczuwałam takiego wzajemnego przenikania. Miło się zaskoczyłam w trakcie oglądania filmu. Widziałam, że wszystko skleja się w całość, tworzymy parę, która wydaje się znać od lat. Wychodzi to w spojrzeniach, w sposobie dotyku, w tym jak razem jesteśmy zmęczeni, w podobnym poczuciu humoru. Kiedy spotyka się aktora, który
ma podobne podejście do aktorstwa jak ty, widać to od razu.
Jak Christian Duguay kieruje swoich aktorów?
Dopasowuje się do aktorów francuskich i do ich metod. Ma amerykańską energię, energię filmowca, który wie, co ma do zaoferowania i który jest podekscytowany swoimi planami. Najgorsze, co może się przydarzyć aktorowi, to znaleźć się na planie z reżyserem, który nie chce tam być. Reżyser opowiadający z pasją o swoich pomysłach, pokazujący kawałki montażu, to coś wspaniałego. Raczej rzadko spotyka się ludzi, którzy do takiego stopnia chcą tworzyć kino. Christian zapożyczył energię od twórców amerykańskich i dobrą cechę Francuzów, którzy dają wiele swobody swoim aktorom.
Czy jako reżyserka zwracała Pani szczególną uwagę na sposób jego pracy?
Tak, oczywiście, wychwytuje różne rzeczy jako reżyserka. Zwłaszcza teraz, kiedy jestem bardziej reżyserką niż aktorką, zwracam większą uwagę na technikę. Współpraca z reżyserem z pasją fascynuje mnie do takiego stopnia, że staram się z niej czerpać jak najwięcej.
WYWIAD Z AKTORKAMI CARMEN KASSOVITZ I CHARLIE PAULET
Jak trafiłyście do projektu?
Carmen: Mój agent zadzwonił do mnie rok przed zdjęciami, aby poinformować mnie,
że słyszał o planie nakręcenia filmu o koniach. Wiedział, że trenuję jeździectwo
od dziecka i zawsze mu powtarzałam, żeby pamiętał o mnie, jeśli zdarzy się okazja do zagrania w takim filmie. Od razu nawiązałam dobry kontakt z Christianem, któremu bliski jest świat jeździectwa i który był nawet członkiem kanadyjskiej drużyny w skokach z przeszkodami.
Co więcej, szybko przestaliśmy rozmawiać o pracy, a zamiast tego rozmawialiśmy tylko
o koniach! Nakręcił próbną scenę z moim udziałem i potwierdził mi od razu, że dostałam
tę rolę.
Charlie: Mój agent zadzwonił, żebym poszła na casting. Reżyserka castingu była bardzo życzliwa w trakcie przesłuchania.
Co sądziłyście o scenariuszu?
Carmen: Pierwszy raz proponowano mi film z tak licznymi scenami akcji. Wciągnęłam się całkowicie, czytając scenariusz. Wiedziałam, że jest to scenariusz dla zaprawionych aktorów. Bardzo się wzruszałam, a nawet płakałam w trakcie lektury. Niesamowity rozwój akcji do emocjonalnego szczytu i końcowego punktu kulminacyjnego. Jestem zaszczycona, że mogłam być częścią tego projektu.
Charlie: Bardzo mi się spodobał i polubiłam postać, w którą miałam się wcielić, oraz jej determinację w pokonywaniu trudności. Grałam już w komedii, dlatego ucieszyła mnie możliwość odegrania bardziej tragicznej roli.
Jak możecie opisać Zoé?
Carmen: To młoda dziewczyna o niesamowitej sile wewnętrznej. Bardzo odważna, ale nie popisuje się swoją odwagą, tak samo jak jej ojciec, który jest człowiekiem dość przyziemnym i zamkniętym w sobie. Zoé to ekscytująca postać, która według mnie zainspiruje wiele osób. Ta rola jest z pewnością jednym z najpiękniejszych prezentów, jaki można podarować aktorce.
Charlie: Zoé to młoda dziewczyna z pasją, zdeterminowana i o wielkiej sile wewnętrznej.
Na początku filmu ma bliższą relację z ojcem, ponieważ łączy ich wspólna pasja do jeździectwa. Odkrycie pływania w drugiej części filmu zbliży ją do matki.
Zmienia się w trakcie filmu…
Carmen: Jej postać podąża niezwykłą trajektorią w trakcie całego filmu! Śledzimy ją odkąd ma pięć lat, aż do osiągnięcia dorosłości, tak więc jej zmiana fizyczna i mentalna jest fenomenalna. Z kolei jej przejście od nastolatki do osoby prawie dorosłej charakteryzuje się niezwykłą wytrwałością.
Co daje jej siłę, by się podnieść?
Carmen: Jej miłość do koni, hart ducha i jej decyzja, by być szczęśliwą, ponieważ szczęście jest jak mięsień – musimy często ćwiczyć. Zoé jest zdeterminowana, by ponownie nauczyć się, czym jest szczęście. Pasja do koni prowadzi ją i pozwala jej być sobą, ponowne związanie się z końmi oznacza ponowne życie.
Charlie: Tyle siły daje jej chęć i pragnienie wolności.
Jak wyglądało przejęcie roli od Charlie Paulet, która gra dwunastoletnią Zoé?
Carmen: Charlie jest niesamowita i ma w sobie wiele mocy! Spotkałyśmy się na wczesnym etapie kręcenia filmu, razem czytałyśmy scenariusz i obserwowałam jej sposób gry na planie. Mamy podobne charaktery, co też ułatwiło sprawę i dlatego przejęcie roli odbyło się bez problemów.
Przeszłyście bardzo intensywne szkolenie.
Carmen: Moje doświadczenie z jeździectwem bardzo się przydało. Umiałam wsiadać na konia i utrzymać równowagę w siodle, ale na potrzeby filmu musiałam nauczyć się kłusu, co jest dalekie od klasycznej hippiki, którą trenowałam. Przez trzy miesiące przed rozpoczęciem zdjęć ćwiczyłam trzy, cztery razy w tygodniu w Grosbois (w jednym z najważniejszym centrum kłusaków we Francji), gdzie poznałam Pierre’a Vercruysse’a, jednego z najlepszych jeźdźców na świecie, który przeprowadził ze mną wiele treningów. Miałam też szczęście spotkać Mario Luraschiego, legendę filmów z końmi. Z nim ćwiczyłam przede wszystkim na koniach wyścigowych, aby przyzwyczaić je do planu zdjęciowego. Ta faza treningu była bliższa klasycznej jeździe konnej.
Charlie: Raz w tygodniu jeździłam do stadniny Mario Luraschiego. Ćwiczyłam przez około dwie godziny z Lunną i Chino, dwoma supernauczycielami, którzy wspierali mnie do samego końca. Pierwsze wyścigi były trudne, bo nigdy nie jeździłam konno. Było to dla mnie niezwykłe odkrycie i zakochałam się w tym świecie. Treningi były intensywne, ale zachęciły mnie
do kontynuowania tego sportu w przyszłości.
Jak czułyście się z tym, że Zoé jest niepełnosprawna?
Carmen: Kiedy dowiedziałam się, że będę grać na wózku inwalidzkim, bardzo się zestresowałam. Wiedziałam, że będę musiała odwzorować gesty osoby niepełnosprawnej. Załatwiłam sobie wózek, na którym spędziłam wiele dni, ćwicząc posługiwanie się samymi rękoma i próbując obejść się bez nóg przez miesiąc. Nabrałam niezwykłego szacunku dla ludzi na wózku. Wyjechałam w nim nawet na ulicę, by przyzwyczaić się do spojrzeń ludzi i zdałam sobie sprawę, do jakiego stopnia nasze społeczeństwo nie jest dostosowane do potrzeb osób
o ograniczonej mobilności.
Charlie: Wcielenie się w postać sparaliżowaną w nogach zmieniło moje postrzeganie niepełnosprawności. Pozostawiłam sobie wózek, dzięki któremu zrozumiałam ciężar spojrzeń, jaki odczuwają osoby niepełnosprawne.
Melanie Laurent i Pio Marmaï grają waszych rodziców w filmie.
Carmen: Byłam pod wielkim wrażeniem możliwości gry z Melanie i Pio, ale jednocześnie czułam się trochę zestresowana. Jednak pozytywnie się zaskoczyłam. W głowie miałam obraz zmęczonych życiem gwiazd, a okazali się być całkiem inni! Byli zabawni, ale też bardzo profesjonalni. Grali z pasją i jest to niesamowite szczęście móc grać u ich boku. Dali mi wiele wskazówek, sporo nauczyłam się też przez obserwację ich gry. To niesłychana okazja grać
z nimi, ponieważ są wspaniałymi aktorami i niezwykłymi ludźmi.
Charlie: Byli bardzo sympatyczni i świetnie pracowało mi się z nimi na planie. Czułam się przy nich bardzo spokojna, ani trochę zawstydzona. Ich życzliwość i jakość gry bardzo mi pomogły. Bardzo dobrze dogadywałam się też z Kacey Mottetem, który wcielił się w postać Sébastiena.
Czy scena na hipodromie Vincennes była wyjątkowym wyzwaniem?
Carmen: Zajęła ponad tydzień. Kręciliśmy od 23 do 6 rano, zanim wzeszło słońce. Atmosfera była niesamowita! Był to prawdziwy wyścig, z prawdziwym peletonem. Miałam przyczepioną kamerę, ale nie czułam, jakbym grała w tej scenie, tylko jakbym naprawdę brała udział
w wyścigu! Kiedy każę koniowi biec kłusem, to dzieje się naprawdę! Najtrudniejsze było to, że musiałam poradzić sobie z kamerą, z szybko męczącymi się końmi i z faktem, że nie mieliśmy wiele pola do manewru. Musieliśmy też trzymać się peletonu, musiałam być
na określonej pozycji i na dodatek kontrolując prędkość konia. Naprawdę niezwykłe doświadczenie.
Jak Christian Duguay prowadzi swoich aktorów?
Carmen: Jako młoda aktorka bez większego doświadczenia trafiłam na plan z niesamowitą ekipą i reżyserem, który stał za kamerą. Zaskoczyło mnie, że Christian tak świetnie radził sobie z cięciami, z kręceniem, że nie mieliśmy opóźnień. Nawet Mélanie, która ma spore doświadczenie, była zaskoczona! Nazywaliśmy Christiana superbohaterem, ponieważ nie rozumieliśmy, jak utrzymywał takie tempo.
Charlie: Jest bardzo wymagającym reżyserem i bałam się go zawieść. Motywuje aktorów
i popycha ich do tego, by dawali z siebie wszystko. Dzięki jego wymaganiom film jest bardzo udany. Chciałabym podziękować mojej trenerce Amour, której pomoc pozwoliła mi zrealizować wszystkie wyznaczone zadania.
Czy ćwiczyłyście często sceny?
Carmen: Oczywiście! Jako że jest to film dość techniczny, wcześniejsze przygotowania dodały nam pewności w grze i w lepszym rozumieniu postaci. Z Christianem nakręcenie sceny może zabrać dziesięć minut, ale czasem nie jest zadowolony nawet po czterech godzinach, bo jest ultraperfekcjonistą.
Charlie: Wiele razy! U mnie, w biurze, na planie, cały czas. Dużo pracowałyśmy.
Jakie wspomnienia zachowacie z tego planu?
Charlie: Scena wypadku Zoé zabrała dużo czasu. Musieliśmy odegrać ją dokładnie, żeby była jak najbardziej wiarygodna i autentyczna. Trzeba było ją powtarzać z pięćdziesiąt razy. Będę pamiętać też scenę, w której muszę płakać z koniem i Kaceyem. To moment, w którym Zoé wybacza koniowi za to, co jej zrobił. Było to dla mnie wymagające, żeby przekazać, że Zoé nie wini Burzy za to, co się stało i że chce ponownie stworzyć z nią bliższą więź.