W ostatnich kilku latach, ekranizacje komiksów stały się jednymi z najchętniej oglądanych filmów przez społeczeństwo. Kompletnie mnie to nie dziwi.
Mimo że czasami nie mam czasu, żeby wybrać się do kina to na produkcje DC, czy Marvela iść muszę, nawet jeżeli finalnie kończy się to nieprzespaną nocą, czy brudnymi naczyniami leżącymi w kuchennym zlewie. Tak też było w przypadku Jokera. I nie żałuje.
To, co zboczyłem na srebrnym ekranie w stu procentach, wynagrodziło mi późniejsze położenie się do łóżka. Jednak, czy film przedstawiający historię księcia podziemnego półświatku jest faktycznie tak dobry, jak wszyscy mówią?
To nie jest kino superbohaterskie, to jest kino najwyższych lotów
Zawsze, kiedy staram się przyporządkować ekranizacje komiksów do jakiegoś gatunku filmowego, zaczyna mnie boleć głowa. Dlatego też, żeby ułatwić sobie życie przestałem to robić. Doszedłem do wniosku, że tego typu produkcji pojawia się na rynku tak dużo, że można je skategoryzować jako jedną z odnóg kina fantastycznego.
Poza tym ciężko jest w jednoznaczny sposób stwierdzić, czy przykładowo Liga Sprawiedliwości to bardziej sensacja, komedia sensacyjna, czy też Si-Fi. Tego typu produkcje są mieszanką tak wielu stylów, że zasługują na swoją oddzielną kategorię.
Jednak Joker się do niej nie zalicza, ponieważ jest on obrazem typowo dramatycznym, dlatego też mogę śmiało stwierdzić, że ostatnio w kinie obejrzałem świetny dramat obyczajowy, gdzie świetny to mało powiedziane, ponieważ to, co zobaczyłem na ekranie, było genialne, fenomenalne, a nawet monumentalne.
Mógłbym tutaj użyć jeszcze stu innych przymiotników, ale żaden z nich i tak nie oddałby tego, w jaki sposób postrzegam najnowszą odsłonę przygód Jokera.
To nie jest Joker, to jest Atrhur
Historia przedstawiona w filmie w swojej prostocie jest ogromnie skomplikowana. Arthur Fleck, czyli główny bohater, nie ma łatwego życia – pracuje jako klaun do wynajęcia, często bywa samotny, opiekuje się schorowaną matką oraz zażywa ogromne dawki psychotropów, które mają sprawić, że choć na chwile poczuje się szczęśliwy.
Jego choroba neurologiczna (której tutaj nie przytoczę, bo jest on ciekawym wstępem do postaci Jokera) niejednokrotnie wpędza go w tarapaty i sprawia, że Fleck czuje się jeszcze bardziej wyalienowany ze społeczeństwa, niż być powinien. Tak naprawdę Arthur to zwykł człowiek, który chce być zauważony. Właściwie to jego jedyne marzenie, wyjść z cienia i dawać ludziom radość za pomocą żartów.
Jak możecie się domyślić, w filmie wydarzy się coś, co sprawi, że bohater straci nad sobą panowanie i finalnie stanie się Jokerem. Jednak spokojnie, zapewniam Was, że sposób, w jaki zostało to przedstawione, sprawi, że gęsia skórka z każdym kolejnym krokiem Arthura ku szaleństwu, będzie pojawiała się na waszym ciele, budząc niepokój w Waszych umysłach i współczucie w sercu.
To nie
jest aktor, to jest artysta
Gdyby nie on to ten film nie miałby sensu. Gdyby nie on to ta postać nie miałaby sensu. Gdyby nie on to ta produkcja nie byłaby tak genialna. Mowa tu oczywiście o Joaquinie Phoenixe, który w sposób fenomenalny, wcielił się w postać Jokera i sprawił, że kreacja, którą zaprezentował, zostanie z nami już na długie lata, jak nie na zawsze. Ciężko opisać słowami, pokazać ręką, czy inną częścią ciała, albo przedstawić w formie rysunku to, co zademonstrował aktor w tej produkcji.
Każda emocja, gest, ułożenie ciała to wszystko było tak dopracowane – naturalne. Widać, że aktor poświęcił bardzo dużo czasu na przygotowanie się do roli, świadczy o tym przede wszystkim to, że jest on w tym wszystkim po prostu autentyczny – aktor był Jokerem, a nie tylko i wyłącznie jego grał. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na szczegóły, takie jak grymas podczas niekontrolowanych napadów śmiechu, i przerażający obłęd w oczach Phonenixa.
Tak więc podczas seansu bądźcie czujni i nie spuszczajcie oczy z Joaquina nawet na sekundę!
To nie
jest przemoc, to jest życie
Niedługo po oficjalnej premierze Jokera, media na całym świecie podniosły alarm – TO FILM PEŁEN PRZEMOCY. No i co? Życie też jest. Prawda, że Joker w dość drastyczny sposób przedstawia sceny pobić, czy zabójstw. Jednak została mu przydzielona kategoria R, co oznacza, że nie jest on przeznaczony dla widzów niepełnoletnich. Więc widzowie na sali kinowej powinny być przygotowani na to, że nie będą oglądali jednej z bajek Disneya.
Kolejną ciekawą informacją, która obiegła media, było stwierdzenie, że Joker promuje przemoc. To trochę tak jakby stwierdzić, że lekcje na temat II wojny światowej promują nazim. Wiem to dość mocne słowa, ale nie boje się ich tutaj użyć.
Wychodzę z założenia, że ukazanie problemu przemocy i pokazanie jak duże niesie on ze sobą konsekwencje, może jedynie zapobiegać jego powstawaniu w świecie rzeczywistym, a nie go powodować.
To nie
jest film, to jest arcydzieło
Po wyjściu z kina stwierdziłem, że nie napiszę recenzji Jokera, ponieważ nie jestem „godny”. Jednak po kilku dniach, kiedy to zapoznałem się ze zdaniem innych recenzentów i nie jednokrotnie na moim czole pojawiła się pulsująca żyła, zmieniłem zdanie i postanowiłem przysiąść i wyrazić swoją opinię na temat produkcji.
Nie było to łatwe. Głownie ze względu na to, że Joker nie należy do filmów prostych, nie jest on typowym blockbusterem, nad którym można się rozwodzić, szukając plusów i minusów. To produkcja ciężka, bolesna, momentami niezrozumiała, kompletnie odbiegająca od wszystkiego, co dzisiaj można zobaczyć na srebrnym ekranie, ale przy tym wszystkim tak wspaniała i wciągająca, że nie można przejść obok niej obojętnie.
To arcydzieło współczesnej kinematografii pod każdym kątem – aktorskim, reżyserskim, muzycznym i montażowym, dlatego też proszę Was, idźcie na do kina, przeżyjcie, a następnie przemyślcie ten film. Joker bezdyskusyjnie jest produkcją, która zasługuje tylko i włącznie na jedną ocenę – 10/10 !