Z dobrymi komediami w Polsce jest mniej więcej tak, jak z polską muzyką w rozgłośniach radiowych. Jedno i drugie, to towar deficytowy. Obie dziedziny sztuki swój najlepszy czas miały od lat 70-tych począwszy, na latach 90-tych skończywszy. Niegodziwością byłoby jednak powiedzenie „i to było na tyle”. Zdarzają się wszakże wyjątki.
W tej konkurencji prym wiedzie nie kino, nie telewizja, a teatr. Bez filtrów, bez montażu, bez powtórek. Żywioł. Publiczność albo umiera z nudów, albo kona ze śmiechu.
Zadzwonił do mnie wczoraj znajomy z pytaniem, czy mam ochotę pójść na sztukę do Teatru Współczesnego? On nie może, więc chętnie odda mi dwa bilety. Na końcu rozmowy dodał – „najdroższy”.
Ostatni raz w teatrze byłem wprawdzie przedwczoraj, pomyślałem jednak – pójdę. Ostatecznie nawet najgorsza sztuka teatralna zabija mniej komórek mózgowych, niż dwie godziny spędzone na Facebooku. Na nudnej można po prostu zasnąć.
Poszedłem. Wtorek, 19.15. „Najdroższy” – Teatr Współczesny w Warszawie.
Na scenę wchodzi Andrzej Zieliński – kojarzony głównie z czarnymi charakterami. Tutaj ciapowaty, niezdarny, odnosi się wrażenie, że i ta gra aktorska jest mocno naciągana. Przecież niemożliwe, żeby facet z jajami, mógł być teraz taką ofermą życiową.
Wrażenie po chwili mija. Zieliński w roli Pignona, francuskiego dozorcy opiekującego się francuskim apartamentem, naprawdę jest ofermą. Biedny jak mysz kościelna, przezroczysty dla wszystkich. Ochłapy zainteresowania rzuca mu jego przyjaciel ze studiów – Maurin – bankowiec. W tę postać wcielił się Dariusz Dobkowski. Poprosiłbym go o kredyt.
Akcja nabiera tempa, gdy do gry wchodzi dekoratorka wnętrz. Ponętna, ale jednak wyrafinowana Christine (Weronika Nockowska). Od dawna dekoruje apartament, którego właścicielem jest Jonville. Bogaty, otyły Francuz. Właściwie nikt od lat go nie widział. Niewykluczone, że schudł.
Christine kipi seksem. Na scenie porusza się prawie tak, jak Elżbieta Jaworowicz w „Sprawie dla reportera” siedzi na krześle. To trzeba zobaczyć.
W pewnej chwili pojawiają się też pieniądze, przynajmniej teoretycznie. Pignon przechytrzywszy wszystkich, w ułamku sekundy staje się widzialny dla otoczenia. Pomaga mu w tym pracownik ministerstwa, inspektor podatkowy Toulouse. W tę postać wcielił się Leon Charewicz. I tutaj może pojawić się grymas zdziwienia, bo jak się człowiek naoglądał za dużo „Matek, żon i kochanek”, albo „Rancza”, to później trudno uwierzyć, że poza kochankami i „Ranczem” istnieje jeszcze teatr w którym Pan Leon tak dobrze gra. On jedyny nie jest sam w obsadzie. Tę postać zamiennie odgrywa ze Sławomirem Orzechowskim. Nie wiem, nie widziałem.
Ale na Orzechowskiego postawiłbym ostatnie pieniądze bez zastanowienia. Wystarczy, że się odezwie i muszę siku. Ze śmiechu. Szczególnie działa na mnie jako ksiądz. Niestety tutaj ani Sławomira Orzechowskiego, ani księdza nie było, ale była za to kurwa – Olga. Rosjanka zresztą.
W „Najdroższym” ważną postacią jest jeszcze była żona Pignona, Marie – (Joanna Jeżewska).
Bardzo podobały mi się jej czerwone, lakierowane szpilki.
Gdy wydaje się, że już nic ciekawego na scenie się nie wydarzy, bo jest i były mąż i była żona, kochanka jest, kurwa i przyjaciel z nazwy, nagle skądś tam wraca otyły jednak Jonville, właściciel apartamentu, multimiliarder. Tak otyły, że nie może usiąść na krześle.
Tutaj dopiero zaczyna się akcja, bo Jonville rozdaje pieniądze. W tę postać mógł się wcielić tylko Krzysztof Kowalewski. Nic nie musiał mówić. Wystarczyło, że spojrzał i sala zanosiła się śmiechem. Pan Krzysztof jest geniuszem.
W jednej z recenzji przeczytałem, że „Najdroższy”, to komedia lekka, warto się na nią wybrać, ale nie ma przesłania. Recenzent być może na komedii spał.
Ja widziałem komedię wybitnie zagraną, z kilkoma przesłaniami. Pierwsze przesłanie jest o tym, jak to nie tyle pieniądze deprawują relacje międzyludzkie, ile informacja o ich posiadaniu demoralizuje otoczenie. Drugie o tym, jak durna bywa sztuka współczesna. Przy tej okazji przypomina mi się historia sprzed kilkunastu dni o tym, jak to na jednej z takich nowoczesnych wystaw, zwiedzający widząc na podłodze namalowaną czarną plamę w kształcie koła, postanowił na nią skoczyć. Połamał się. Okazało się, że to dziura była. Sztuka współczesna…
Dziury nie było widać, bo specjalną farbą pochłaniającą światło autor dziurę pomalował.
Dawno się tak nie uśmiałem.
Niech najlepszą rekomendacją dla „Najdroższego” będzie fakt, że pójdę drugi raz, wydam pieniądze, kupię bilety i zabiorę znajomych.
Polecam z pełną odpowiedzialnością.
Francuska sztuka Francis Veber’a, w reżyserii Wojciecha Adamczyka, bardzo dobrze przełożona na polskie realia. Świeżo upieczonym adeptom aktorstwa rekomenduję podwójnie. Ci państwo o których mowa w tekście, to profesorowie. Wybitni, szlachetni, wiarygodni. Andrzej Zieliński i Krzysztof Kowalewski mistrzowie fachu. Właściwie nie ma co wyróżniać. Tutaj każdy gra świetnie. Wszystko płynie i z każdą minutą nabiera koloru. Zaczyna się od nieśmiałych zaśmiań pojedynczych osób, kończy na salwach śmiechu całej widowni. Bardzo dobra komedia. Jedna z najlepszych, o jakich wiem, że są obecnie grane w Warszawie.
Damian Maliszewski
Fot. Magda Hueckel