Spacerując kilka dni temu w podziemiach Dworca Centralnego w Warszawie, natknąłem się na plakat reklamujący najnowszą część „Predatora”. Podskoczyłem z wrażenia. Pomyślałem – muszę pójść do kina. Odezwał się stary sentyment. To pierwszy kolorowy film akcji, jaki zobaczyłem na video w święta Bożego Narodzenia 1988 roku. Nigdy nie zapomnę napięcia, jakie mi wówczas towarzyszyło. Dla kilkuletniego chłopca, nawet tak absurdalna fabuła, jak przezroczysty obcy biegający po dżungli, do którego strzela Arnold Schwarzenegger, była oknem na świat. Wtedy, taką dżunglę można było zobaczyć tylko na ekranie telewizora. Obcego także.
Film mimo niezbyt wyszukanego scenariusza, trzymał w napięciu, wywoływał dreszcz emocji. Był po prostu dobrze zrealizowany, jak na tamte czasy. Widz nie odczuwał, że robi się z niego idiotę. Dla fanów akcji i tematyki science-fiction, pierwsza część „Predatora” okazała się strzałem w dziesiątkę. Zresztą Arnold Schwarzenegger dzięki udziałowi w produkcji, wskoczył na absolutne wyżyny popularności i jeszcze przez co najmniej dekadę celebrował swoje złote lata w Hollywood.
Jakoś tak się złożyło, że ominęły mnie kolejne części o stworze z kosmosu. Coś, gdzieś słyszałem, że powstały nowe odcinki i wariacje na ich temat. Nie oglądałem.
Tym razem ten mały, wewnętrzny chłopiec, który pamiętał zieloną, fluorescencyjną krew obcego i jego zdolność widzenia kamerą termowizyjną – wygrał. Udałem się więc do multipleksu.
Bilet kupiony na Grouponie pół godziny przed seansem kosztował na szczęście tylko 19 zł.
Rozsiadłem się w fotelu, nie swoim. Mój zajął jakiś czarnoskóry, anglojęzyczny, rozweselony pan, który nalegał, abym wyluzował, gdy tłumaczyłem mu, że nie chcę zamieszania. On usiadł na moim, za chwilę ktoś przyjdzie usiąść na miejsce, które ja zająłem. Pan bez przerwy się z czegoś śmiał.
Reklamy, jedna, druga, i „Kler” Smarzowskiego. Oczywiście nie mogę się doczekać – pójdę.
Zaczyna się. Pierwsza scena i…
Kompletna katastrofa. Nie tylko katastrofa statku kosmicznego, ale kinematografii w ogóle. Pomyślałem, że to na pewno dowcip, że może to jeszcze nie „Predator”.
Niestety.
Już pierwsze sceny sugerowały, że jestem na taniej parodii filmu science-fiction. O reszcie ujęć nie ma co pisać. Zmarnowałem dwie godziny w kinie. Zmarnowałem 19 zł i byłbym szalony, gdybym zmarnował czas na analizę scenariusza.
Artykuł piszę przede wszystkim po to, żeby ostrzec tych, którzy chcą iść z sentymentu, bo może myślą, że zobaczą coś, co przypomni im dzieciństwo. Nie idźcie, nie przypomni.
Scenariusz jest tak durny, że każdy, kto ma choć odrobinę szacunku dla swojej inteligencji, oglądając tę tandetę, powinien poczuć się urażony. Urażony tym, że ktoś serwuje mu taką papkę. Producenci, reżyser, otrzymali ode mnie kredyt zaufania, pieniądze i cenny czas. Zmarnowali wszystko.
Mój błąd polegał na tym, że nie zobaczyłem wcześniej trailera. Decyzja o pójściu do kina była dziś jednak mimo wszystko spontaniczna. Nie zdążyłem. Sala kinowa wypełniona w 1/3. Wszyscy, oprócz mnie wybuchali salwami śmiechu, na czele z panem, który zajął mój fotel. Widocznie wiedzieli czego się spodziewać i przyszli na komedię. Ja poszedłem na film, do którego miałem sentyment, nie na jego parodię.
Dziwię się osobom decyzyjnym, zasiadającym w biurach multipleksów, że biorą wszystko, co przysyła zachód, bez żadnej refleksji.
W radiu, zanim puści się czyjś nowy singiel, najpierw jednak organizuje się spotkanie redakcji. Jest jakaś burza mózgów. Później zapadają wiążące decyzje, za które rozgłośnia bierze odpowiedzialność. Tutaj widać coś nie działa. Konsekwencje takich nieprzemyślanych seansów, będą opłakane. Za kilka lat multipleksy będą świeciły pustkami. Jeszcze kilka takich strzałów i widzowie zaczną pokazywać kinom środkowe palce. Dlaczego? Ano dlatego, że gdy idzie się do restauracji, oczekuje się jakiegoś poziomu. Żywności zdrowej i smacznie przyrządzonej. Jeżeli poziom spada, gości w restauracji nie ma. Jeżeli danie jest wstrętne, nie płaci się za nie. Rozumiem, że dziś liczy się rozrywka, niemniej tego typu produkcje nie sposób nazwać rozrywką. Wydanych na bilet pieniędzy nikt mi nie zwróci, a uważam powinien, bo czuję, że zostałem oszukany.
Arnold Schwarzenegger złapie się za głowię, gdy to zobaczy. Zresztą powód, dla którego nie ma go na ekranie, także wiele mówi. Już rok temu można było przeczytać w prasie, że scenariusz w ogóle mu się nie podobał i za żadne pieniądze nie wystąpi w tym filmie. Nie ma co się dziwić.
Reasumując. Ten film jest naprawdę skrajnie głupi, niespójny, ma fatalny scenariusz i na każdym kroku ma się wrażenie, że reżyser pękał ze śmiechu, gdy to „tworzył”. Kilka razy w trakcie seansu zastanawiałem się, czy opuścić salę kinową? Nie zrobiłem tego, bo nie byłem sam. Gdybym był, wyszedłbym z seansu po kilkunastu minutach.
Nie polecam i zachęcam do sentymentalnego powrotu do pierwszej części z 1987 r.
Damian Maliszewski
Fot. Zrzuty ekranu/YouTube/Oficjalny trailer filmu/FilmSelectTrailer
One commentOn PREDATOR 2018 – kompletna katastrofa. Kilka słów o tym, jak nabrać widzów
Witam, Twój blog jest fantastyczny. Jestem święcie przekonany, że przy tak merytorycznych wpisach jakie prezentujesz już wkrótce podbijesz szczyty wyszukiwarek w swojej niszy. Gratuluję 😉