Dramaty Williama Szekspira zwykle kojarzą się nam z dystyngowanymi damami, szlachetnymi rycerzami oraz pięknymi elżbietańskimi teatrami gdzie aktorzy recytują natchnionym głosem „Być albo nie być, oto jest pytanie”.
Obraz, jaki dostajemy w filmowej adaptacji „Makbeta”, nie pasuje jednak do tego utartego myślowego wzorca. Zamiast tego pośród mgieł szkockich pól stajemy naprzeciwko umorusanych krwią wojowników, a w salach potężnego zamku jesteśmy świadkami intryg, które niekoniecznie przystoją dżentelmenom z Wysp.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę już w pierwszym kwadransie filmu to perfekcyjne wykorzystanie ciszy. Nawet podczas brutalnej i dynamicznej sceny bitwy, gdzie nie brak momentów slow motion, dominuje cisza. Współczesny człowiek nie lubi ciszy. Jednak w czasach Makbeta była ona jego stałą towarzyszką, podobnie jak Śmierć.
Gdy rozpływają się dźwięki uczty oraz milknie oddech konającego króla, cisza otacza bohaterów tak samo, jak i widza. Justin Kurzel wykorzystał ją do swoich celów i spotęgował uczucie tajemniczości i nierealności filmu w sposób niezwykły. Obok ciszy, ogromną rolę w filmie gra także jej przeciwieństwo, czyli muzyka. Skomponowana przez Jeda Kurzela, rodzonego brata reżysera, w odpowiednich momentach praktycznie zanika, pozostawiając tylko swoje delikatne echo, by w innych przeciągać napięcie i hipnotyzować.
Po zahipnotyzowaniu widza reżyser nie poszedł jednak dalej i nie wykorzystał jego zawahania, aby zaatakować i rzucić na kolana. Im dalej w las, tym sceny bardziej przypominają album bardzo dobrych, ale jednak fotografii ożywionych magią kina. Słowa bohaterów nie komponują się perfekcyjnie ze scenami i sprawiają wrażenie, jakby ich brzmienie było tylko pretekstem do szukanie głębszego sensu.
Michael Fassbender, jako Makbet-generał, jest personifikacją archetypu dzikiego wojownika. Gdyby w filmie przeważały sceny bitewne, byłby to wybór idealny. Jednak jako Makbet-mąż zdaje się wyrwany z rzeczywistości i niepasujący do tej, w której przyszło mu egzystować. Tytułowy bohater wraz z żoną, graną przez Marion Cotillard, zdaje się mówić większość dialogów bez przekonania, jakby sam nie wierzył w wypowiadane słowa. Oprócz lakoniczności, która jest od starożytności pożądaną cechą wojownika, to Makbet ma jednak ludzkie uczucia, które mogły być w wielu miejscach lepiej odwzorowane.
Patrząc od strony technicznej, film „Makbet” jest produkcją naprawdę świetną. Przyciągające uwagę ujęcia, tajemnicza sceneria i realizm scen batalistycznych. Jednak pod względem aktorskim jest tutaj wiele do zarzucenia. Mógłbym przyczepić się o okrojenie pierwotnego tekstu Szekspira, jednak powszechnie wiadomo, że film rządzi się swoimi prawami.
Podsumowując, „Makbet” jest filmem przepełnionym tajemnicą, chłodem i brutalnością, które mogą urzec widza tak, że nie zwróci uwagi na niedociągnięcia aktorskie i pozwoli porwać się na szkockie wrzosowiska.