W Polsce jest wiele opuszczonych zamków, byłych dworów szlacheckich lub innych zabytków po minionych epokach. Niektóre zostały zamienione na muzea, hotele lub “obiekty o niezwykłych walorach historycznych i estetycznych”.
Niektóre zaś popadają w ruinę. Jednak tak samo jak “Familiada” nie może się obejść bez żartu prowadzącego, tak każdy szanujący się zamek czy dwór szlachecki musi mieć swoją legendę w której pojawiają się duchy lub inne zjawiska paranormalne. Nie inaczej jest ze szlacheckim dworem w Liszkowie, przysłowiowej dziurze zabitej dechami o której opowiada nam Andrzej Pilipiuk.
Rzecz ma swój początek w sierpniu 1812 roku, kiedy to trzy dziewczęta – dwie hrabianki i jedna służąca- wylatują przez swą nieostrożność w powietrze. Trafiają przed sąd ostateczny, gdzie anioł Epifaniusz wypomina im ich występki za życia i określa rodzaj pokuty: będą jako duchy snuć się po swoim pałacu, mając jednocześnie spełniać dobre uczynki. No i tak sobie straszą, a czytelnik ma okazję śledzić ich – i okolicznych mieszkańców – losy w czasie okupacji niemieckiej, po “wyzwoleniu” przez Armię Czerwoną i w dalszych latach PRL-u, a nawet w III RP i dalekiej przyszłości.
W czasie okupacji niemieckiej, gdy w dworku rezyduje SS, duszyczki pokutujące robią co mogą, aby przegonić nieproszonych gości, a pomóc przy okazji chłopakom z AK, którymi dowodzi nie kto inny jak “Liszka” czyli dziedzic hrabia Liszkowski. W wyniku skomplikowanej operacji oddział partyzantów likwiduje lokalnego złodzieja Wiesława Kukułę, ubiera zwłoki w sowiecki mundur, a sprawa zostaje przedstawiona jako zasługa lokalnego dowódcy SS. Takie to były pokręcone czasy.
Po wkroczeniu wojsk radzieckich, NKWD odkrywa grób Kukuły i tworzy legendę, według której w okolicy Liszkowa działała silna partyzantka radziecka pod dowództwem bohaterskiego towarzysza Kukuły. Ex-złodziejowi stawiany jest pomnik, ma wojskowy pogrzeb z honorami, zostaje wydana o nim książka, a nawet nakręcony film. Ba, w planach jest i muzeum! I odtąd losy złodzieja-bohatera stają się drugim, być może nawet ważniejszym, wątkiem tej książki.
Nie licząc “Podręcznika historii alternatywnej”, nie miałem wcześniej styczności z twórczością Andrzeja Pilipiuka. Uznałem, że to nie moje klimaty. Przez pierwsze kilka stron tej książki miałem wrażenie, że książka ta mogłaby być czytana dzieciom, jako historia o dawnych czasach i głupocie wysoko urodzonych panien. Jednak w miarę lektury pogląd ten znikał i uświadomiłem sobie, że to książka, po pierwsze, o zmiennych i pokręconych ludzkich losach, a po drugie o kłamstwie.
Kłamstwo może i ma krótkie nogi, jednak ludzie chętnie noszą je na barana albo i reperują mu buty, żeby dalej pobiegło. No i tak historia o partyzantce złodzieja Kukuły przetrwała w małym Liszkowie. Na stronach książki autor wyraźnie kpi sobie i z głupoty wyższych sfer szlacheckich i z czasów komunizmu, co daje czytelnikowi okazję to pośmiania się – do spółki z kamerdynerem Nepomucenem- z pokrętnych wywodów towarzyszy polskich i radzieckich. Może to być także okazja do rozliczenia się ze spuścizną lat 1944-89 i kłamstwami tamtej epoki.
Książkę czytało mi się bardzo przyjemnie, szczególnie ciekawym był zabieg autora, który pozwolił czytelnikowi uważnie przyjrzeć się historii i znać skutki danego zdarzenia lepiej niż bohaterowie, jak na przykład śmierć Kukuły lub dewastacja dworku. Okazuje się, że nie takie duchy straszne, jak je malują, choć muszę szczerze przyznać, że przy jednym fragmencie poczułem się nieswojo w swoim własnym, dobrze oświetlonym pokoju. Taka to siła tkwi w literaturze.
Nie powiem, żeby wszystko mnie w tej książce zachwyciło, jednak jest tutaj wiele kwestii, postaci lub wątków ogromnie ciekawych i przy tym ironicznych. Można się i pośmiać i zastanowić nad życiem.