Polskie filmy czy seriale szpiegowskie kojarzyły mi się zawsze z takimi tytułami jak “Stawka większa niż życie” ze świętej pamięci Stanisławem Mikulskim, czy filmem “Jack Strong” opowiadającym o kontrowersyjnym po dziś dzień pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim. Do listy szpiegowskich produkcji znad Wisły dołączył ostatnio film inny niż wszystkie. Dużo intryg, dużo niewiadomych i dużo wódki.
Ludziom interesującym się historią czy sprawami militarnymi na dźwięk daty 1962 powinna od razu zapalić się w głowie lampka, a pod nią napis “KRYZYS KUBAŃSKI”. I bardzo słusznie, bo podczas tych kilku gorących dni świat był bliżej wybuchu III Wojny Światowej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wystarczyło wtedy dużo, aby któryś z graczy chwycił globalną szachownicę i wywalił wszystko jednym czerwonym przyciskiem. Tak jak kilkanaście lat później, podpułkownik Pietrow nie powiadomił dowództwa ZSRR o domniemanym ataku amerykańskim (co później okazało się jednak błędem systemu) tak w czasie tego gorącego okresu wszystko mogło zależeć od jednego człowieka. W filmie Łukasza Kośmickiego tym człowiekiem jest genialny matematyk-alkoholik.
Joshua Mansky zostaje “zaproszony” przez CIA na podróż do Warszawy na pojedynek z arcymistrzem szachowym Aleksandrem Gawryłowem. Tylko co ma wspólnego emerytowany wykładowca z szachami? Tak się składa, że Mansky pokonał kiedyś szachowego mistrza z USA, który miał grać z Gawryłowem, jednak kapitalista zmarł w nagłych i niewyjaśnionych okolicznościach. Cóż za pechowy zbieg okoliczności. Mansky ma więc go zastąpić…nie tylko przy szachownicy.
W czym rzecz? Otóż CIA ma dobrze zakonspirowanego agenta w strukturach Układu Warszawskiego z którym chce nawiązać kontakt właśnie przy okazji turnieju szachowego. Oficer ten, znany pod kryptonimem “Gift” ma dostarczyć informacje czy Rosjanie faktycznie chcą ulokować na Kubie rakiety z głowicami nuklearnymi. Od tego będzie zależała polityka USA wobec posunięć Chruszczowa. Josua ma pomóc Agencji. On, zmęczony życiem, przerażony alkoholik. Zegar tyka, wszystkie pionki zajęły pozycję. Ale kto tak naprawdę gra czarnymi, a kto białymi?
Pierwsze minuty filmu przywodziły mi na myśl “Sensacje XX wieku”, sceny aktorskie wymieszane z archiwalnymi zdjęciami lub nagraniami stylizowanymi na pochodzące z lat 60. Akurat stylizacja w tych dwóch, trzech ujęciach nie im wyszła najlepiej, ale na szczęście to tylko jeden zgrzyt na tle całego filmu. Pierwsza scena wyjścia Mansky’ego i Gawriłowa to znany, choć nadal skuteczny chwyt “odwróconej chronologii.” Widz pyta się: co tu się stało? Skąd ta krew? Nagle cofamy się wstecz i wszystko powoli zaczyna nabierać sensu.
Dużym plusem było dla mnie coś tak prozaicznego jak napisy gdzie dzieje sie akcja np. Pałac Kultury i Nauki w Warszawie. Nie sądzę, żeby przeciętny Smith wiedział coś więcej o naszym kraju, a co dopiero kojarzył go z tym darem narodu radzieckiego. Plus dla ekipy, że się o to postarali.
Dyrektor PKiN, grany przez Roberta Więckiewicza, w jednym momentach mnie rozbawiał, w innych zaś intrygował. Dyrektor po angielsku rozmawia mniej więcej na takim poziomie jak ja, licealista, co wbrew pozorom jest dodatkowym smaczkiem fabularnym. Skąd niby miał się nauczyć płynnie języka Szekspira w komunistycznym (k)raju? No ale jak to na komunistycznego dygnitarza przystało, nie wylewa on za kołnierz, znajdując jednocześnie kompana do libacji w osobie zgniłego kapitalisty Mansky’ego. Taki ciekawy duecik. W pewnym momencie wychodzi na jaw przeszłość Dyrektora, która sam opowiada o losach Warszawy w sierpniu 44. Zgrabne i nienachalne wplecenie historii Polski w fabułę, a jednocześnie pokazanie realiów tamtych czasów w obrazie zadymionego baru, gdzie matematyk zza oceanu, na pytanie o jego niebywałe zdolności, odpowiada: “Czysta matematyka i czysta wódka”. Mieszanka polskich i zagranicznych aktorów robi w ogóle ciekawe wrażenie.
Ostatnie klatki filmu to przesłanie, którego się nie spodziewałem. Wyjątki potwierdzają regułę, polscy reżyserzy filmów sensacyjnych potrafią nakręcić film który, poza krwawymi scenami, ma też wciągającą fabułę i ponadczasowe przesłanie.
Gdybym miał wysłać depeszę z podsumowaniem filmu, wyglądałaby pewnie tak: DUŻO WÓDKI.Stop. INTRYGUJĄCA FABUŁA. Stop. SZACHY. Stop. FILM Z PRZESŁANIEM. stop. WARTO OBEJRZEĆ. Koniec depeszy.
Ekstrawertyczny licealista na kierunku humanistycznym z podejrzeniem pracoholizmu. Lubi dobre książki (szczególnie te niebanalne) i ciekawe seriale (najlepiej te wciągające).
Realizuje się w pisaniu recenzji, opowiadań i tworów wierszo podobnych.
Nadal szuka swojego motta życiowego, jest rozdarty między „Carpe diem" i „forever alone".