– Mogę jedynie dodać, że jedną z najważniejszych kwestii, jakie chcę przekazać moim czytelnikom jest to, by sięgając po moje powieści zostawili za sobą utarte schematy i przyzwyczajenia zbudowane przy innych książkach – mówi serwisowi wtonacjikultury.pl Patryk Jaroń – autor książki zatytułowanej „Kroniki Pierwszego Proroctwa – Związanie losów”., którą wydało Wydawnictwo BookEdit.
fot. Wydawnictwo BookEdit
Kamil Piłaszewicz: Tym razem do rozmowy „zaprosiła” mnie książka nosząca tytuł „Kroniki Pierwszego Proroctwa – Związanie losów”. Mimo, że to pierwszy tom serii, tak już zaczynam wypatrywać kolejnych, więc na wstępie: kiedy możemy oczekiwać drugiej części przygód tych bohaterów?
Patryk Jaroń: Myślę, że powinno się to udać jeszcze w tym roku. Drugi tom oceniam na ukończony w około sześćdziesięciu procentach.
Ta pozycja na rynku jest od kilku dni, ale z zasłyszanych i swojej opinii, wiem, że spodobała się odbiorcom. W jakim stopniu się spodziewałeś, a w jakim zaskoczyłeś takimi wieściami na jej temat?
– Z jednej strony spodziewałem się dobrych opinii, gdyż wiem, ile pracy włożyłem w tę książkę, a że jestem człowiekiem, który bardzo wiele od siebie wymaga, to i jakość mojej powieści musiała być wysoka, bym w ogóle wysłał ją do wydawców. Jednak z drugiej strony zawsze, chyba u każdego autora, gdzieś z tyłu głowy jest chociażby drobna obawa, że może się komuś nie spodoba i zarazem nadzieja, że książka przypadnie czytelnikom do gustu. Tak więc, spodziewałem się, ale i jednocześnie miałem nadzieję, że zobaczę potwierdzenie moich nadziei.
Zanim przejdziemy do samej fabuły, to należy zaznaczyć, że nie jest to twoja pierwsza książka napisana, ale pierwsza wydana w Polsce. Jakie czynniki o tym zdecydowały?
– Tak naprawdę najzwyczajniejsze na świecie – kolejność napisania. Drugą, zupełnie inną serię, zacząłem pisać zaraz po zakończeniu „Kronik” i z tego względu trafiła do wydawców w późniejszej kolejności.
Stara prawda pisarzy głosi, że każdy z ludzi nosi w sobie materiał na spisanej jednej książki. Ta myśl towarzyszyła ci, kiedy siadałeś do spisywania „Związanych losów”?
– Nie. Chciałem napisać coś, co spodoba się ludziom i co mi samemu da satysfakcję. Tylko i aż tyle. (uśmiech)
Jak zrodził się pomysł, by postawić właśnie na taką historię?
– Miałem bardzo wiele pomysłów, gdy postanowiłem napisać pierwszą książkę. Mogłem napisać kilka różnych powieści, ale koniec końców zdecydowałem się postawić na pomysły, które stworzyły „Kroniki”. Na coś trzeba się było zdecydować, a nie był to łatwy wybór.
Dla mnie świat fantasy jest prawie, że obcy, przez co stale odkrywam jego zakątki na nowo. A jak było w przypadku autora? Ile rzeczy, historii to wymysł fantazji, a w jakim stopniu opierałeś się na konkretnych danych?
– Myślę, że całość powieści to fantastyka.
Już kiedy czytamy wstęp opisu, z którym można zapoznać się, choćby u nas na stronie, mam wrażenie, że jeszcze do niedawna tylko przeczuleni na punkcie zagrożenia uważali, że świat może być niebezpiecznym miejscem do życia. Również sądzisz, że to, co jeszcze kiedyś było fantastyką, dziś zaczyna stawać się rzeczywistością?
– Jest nieco prawdy w tym stwierdzeniu, zwłaszcza, gdyby spojrzeć na uniwersum „Cyberpunka”, np. z okolic 2000 roku lub z wcześniejszego okresu. Wiele gadżetów i wynalazków, które wtedy były w tym uniwersum określane jako czysta fantazja, dziś w mniejszym lub większym stopniu jest na porządku dziennym. Dodatkowo warto pamiętać o postępie technologicznym w dziedzinie robotyki, czy VR.
W „Związanych losach” ukazujesz ludzi, jako tych, którzy uciekając przed zagrożeniem, chowają się za kamienną granicą, by nie zmagać się z trudami wojny i zagrożeniami czyhającymi za nią. Dlaczego również u ciebie to strach, a nie np. chęć przezwyciężenia zwycięża w starciu tym tzw. złym?
– Wynika to z konkretnych powodów. Ludzie wiedzą, że w obecnej sytuacji nie pokonaliby tego, co czai się za kamienną granicą (magia została utracona) i dlatego przeszli do defensywy. Mimo to, nie wszyscy stoją bezczynnie, opracowywane są plany „na wszelki wypadek” i ukazywane są akty odwagi, jak np. wyprawa Generała Barsona za mur, która jest jednym z czterech opisywanych w książce wątków.
Być może to nie świat się nie zmienia, a nasza, tj. ludzka natura i pojmowanie świata?
– Moim zdaniem wszystko ciągle się zmienia; i my i świat.
Bohdan Smoleń niegdyś w swym wykonie kabaretowym rzucił: „Oni wojnę pokazują, a o pokój walczą”. W jakim stopniu ta sentencja jest prawdziwa, kiedy odnosimy ją do fabuły „Związanych losów”?
– W całkiem dużym. Wiele się dzieje, nadchodzi wojna, ukazywana jest akcja, a ostatecznym celem Koalicji Południa jest nic innego, jak właśnie pokój.
Konstruuję właśnie takie pytania, gdyż w tym tytule poszukuję przede wszystkim odpowiedzi, co chciałby przekazać, o czym edukować autor swych odbiorców?
– Niestety tego nie mogę na ten moment zdradzić, gdyż wiązałoby się to z wielkimi spoilerami fabularnymi. Mogę jedynie dodać, że jedną z najważniejszych kwestii, jakie chcę przekazać moim czytelnikom jest to, by sięgając po moje powieści zostawili za sobą utarte schematy i przyzwyczajenia zbudowane przy innych książkach. Chcę, by wiedzieli, że w moich powieściach wszystko się może zdarzyć, a pozostałe sprawy… wyjdą na jaw wraz z czytaniem. (uśmiech) Choć zapewne dopiero około trzeciego tomu.
Hasło „proroctwo” kojarzy się większości osób z czymś, co jest związane z religią, tudzież wierzeniami. W jakim stopniu im „oddałeś pole do popisu” w tej lekturze?
– Hmm… kwestie religijne nie będą tu za bardzo poruszane. I owszem, proroctwo również ma związek z religią, gdyż prorok je spisał, ale nic więcej.
Jak skomentujesz me słowa, że ludzie, by mogli odbywać podróż po tym świecie, muszą w coś wierzyć?
– W coś wierzyć? Napisałem tę książkę, by czytelnicy dobrze się przy niej bawili. (uśmiech) Zostawmy wiarę w spokoju, niech po prostu odbiorcy wezmą tę powieść do ręki, usiądą zrelaksowani i czytają. Nic więcej nie trzeba.
Co uznajesz za najmocniejszą stronę „Kronik” jako powieści?
– Hmm… Może być mi trudno wybrać jedną konkretną rzecz, ale pierwsze, co przyszło mi do głowy, to połączenie chłodnego realizmu, którym kierowałem się podczas pisania, co kojarzy się z mroczniejszymi powieściami low fantasy z… poczuciem humoru, co tworzy – mam nadzieję – unikalny klimat powieści, który nie zmęczy. Drugą zaś rzeczą są same wątki. Mamy ich cztery, a każdy w innym tonie, więc mam głęboką nadzieję, że każdy znajdzie w nich coś dla siebie, jak nie w jednym, to w pozostałych.
Komu, twoim zdaniem, książka ma szansę/powinna spodobać się najbardziej?
– Przyznaję, że początkowo sądziłem, że moja powieść bardziej spodoba się mężczyznom. Tak wywnioskowałem po opiniach beta readerów – wtedy to właśnie odbiorcy tej płci wypowiadali się przychylniej, niż panie. Uznałem, że być może moje pióro i styl bardziej trafia do panów, ale teraz, po tym gdy już minęło kilka tygodni od premiery, gdzie większość pozytywnych opinii pochodzi od płci pięknej, nie skłaniam się już tak bardzo ku temu, co bardzo mnie cieszy. Książka powinna się spodobać najbardziej miłośnikom wielowątkowej, niebanalnej fabuły, gdzie nie ma przesadnych dłużyzn, oraz tym, którzy chcieliby spróbować czegoś nowego i być może są już nieco zmęczeni powtarzającymi się, utartymi schematami.
Jakie masz plany, kiedy wcielasz się w rolę pisarza? Jak widzisz swoją przyszłość w tym zawodzie?
– Jak już wspominałem na początku wywiadu, drugi tom „Kronik” jest już ukończony w około sześćdziesięciu procentach, tak więc w pierwszej kolejności na pewno go dokończę. Drugim celem jest wydanie mojej drugiej powieści i zarazem serii pt: „Naznaczony”, a później… wybiorę jeden z kolejnych pomysłów i stworzę kolejną serię. Mam ich bardzo wiele, każdy na kilkutomową historię. Bardzo możliwe, że dla odmiany zajmę się tym, w którym to postać kobieca będzie na pierwszym planie, a być może na nim pojawi się światowa agencja… Zobaczymy. W każdym razie, moim najważniejszym celem jest to, bym mógł się zająć pisaniem na pełny etat, żyć tylko i wyłącznie z pisania i… zostać wydanym za granicą. Ktoś powie: „Wielkie plany”. Tak, ale jak to powiedział Tony Robbins: „Życie da ci tyle, o ile je poprosisz”, a raczej, trzeba wiedzieć gdzie chce się dopłynąć, by mieć jakąkolwiek szansę, by tak się stało. Widzę w oddali upragniony port, ale zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele pracy przede mną.