– Oczywiste jest, że nieco się obawiam negatywnych opinii. Jednak jest pewnie powiedzenie, że tylko głupiec się nie boi. Negujące komentarze są również potrzebne. Każda informacja zwrotna jest dla mnie wskazówką, co moja książka wzbudziła u innych – mówi serwisowi wtonacjikultury.pl Anna Krystaszek. Autorka debiutuje na scenie literatury polskiej z tytułem „W cieniu terapeutki”.
fot. AsiekShots
Kamil Piłaszewicz: Zanim przejdziemy do opowiadania o samej powieści, to patrząc z perspektywy pedagoga i socjoterapeutki, czego debiut nauczył Annę Krystaszek?
Anna Krystaszek: Chyba przede wszystkim cierpliwości. (śmiech) Jestem osobą niecierpliwą. Bardzo! Lubię działać, a przy wydaniu książki wciąż trzeba czekać. Na każdym etapie, co jest zresztą wspaniałe. Tak więc pokornie się tego uczę. Wiele osób namawiało mnie na wydanie książki na zasadzie self- publishingu. Nie chciałam tego. Pozostało, więc rozsyłanie książki do wydawnictw i cierpliwe czekanie. Odpowiedź długo nie nadchodziła, ale było warto! Kiedy zadzwoniła do mnie pani Ewa Orzeszek-Szmytko i powiedziała, że wydadzą moją pozycję w Muzie, długo nie mogłam w to uwierzyć. To dla mnie ogromny zaszczyt!
Nie chcę już na wejściu używać dużych słów, bo prawdy dziennikarskie głoszą, że tzw. bomby powinny spadać na czytelnika na zakończenie wywiadu, więc… Jak to jest przeżyć katharsis w chwili, kiedy patrzy się na swoją publikację, gdy ma ona już fizyczną postać? (śmiech)
– Oj to jest niesamowite uczucie. Porównuję je do momentu, gdy zostaje się matką. Mam dwóch synów, a „W cieniu terapeutki” jest moim trzecim dzieckiem. Było wzruszenie, ale też zadowolenie, że historia jest już skończona i idzie w świat, a ja mogę skupić się na budowaniu kolejnych.
O jakich tematach opowiada „W cieniu terapeutki”, to wiemy. Natomiast z jakich pozwoliła się wewnętrznie „oczyścić” autorce?
– Być może ze zmęczenia zawodem. Pewnie właśnie dlatego Magda w wielu momentach miała dość bycia terapeutką. To bardzo ciężka praca. Szczególnie z młodzieżą, bo praca z dorosłymi rozpoczyna się od większej motywacji. Chciałam odczarować trochę ludzkie wyobrażenie o niewzruszonych terapeutach. Należy mieć ogromny dystans w tym zawodzie. Jednak każdy terapeuta jest również człowiekiem, który często ma trudne chwile lub, tak jak Magda przeżywa ogromne traumy. Właśnie dlatego zaczęłam od superwizji, żeby pokazać, że można być zawsze dobrym terapeutą, ale niezbędne jest w tym wsparcie i gotowość do jego przyjęcia. Znam wiele osób, które uważają, że są niezastąpione i nieomylne. W pracy z emocjami nie ma jednak miejsca na próżność.
Jako że ten tytuł mieści się w kategorii thrillera psychologicznego, to… Nie pojawiły się u autorki jakiegoś rodzaju stany lękowe po spisaniu historii? (śmiech)
– Jestem bardzo wrażliwą osobą, a co za tym idzie również lękliwą. Choć wiele osób powiedziałoby, że jestem silna, potrafię walczyć o swoje i umiem dążyć do celów (bo tak jest), to wewnątrz jednak jestem krucha. Tak, tak, wiem, odsłaniam się! (śmiech) Jednak zawsze stawiam na szczerość. Odpowiadając na pytanie, po spisaniu historii stany lękowe się nie pojawiły, a nawet przestałam się bać tego, że mieszkam w lesie. Tak jak u Magdy Różyckiej, mój dom również otacza las, tak więc raczej oswoiłam ten rodzaj lęku. (uśmiech)
Dożyliśmy takich czasów, że ktoś zaraz może uznać, że twórca pytań naśmiewa się z różnego typu chorób, więc ponownie skupiając się na pani, dlaczego Anna Krystaszek została pisarką?
– Nie nazwałabym tego naśmiewaniem się. Uważam, że podejmowanie trudnych tematów jest jak najbardziej wskazane. Żyjemy w trudnych czasach. Pandemia dołożyła swoje. Jeśli ludzie zaczynają głośno mówić o problemach, to tylko z korzyścią dla innych. Myślę, że szczerość w dzisiejszych czasach jest ludziom potrzebna, choć nie bardzo czasem wiedzą, jak sobie z nią poradzić. Każdy z nas jest jakiś, a najważniejsze to być szczęśliwym bez względu na opinie innych. Pisarką zostałam dlatego, że pokochałam pisanie całym sercem. Uświadomiłam też sobie, że to zawsze we mnie było. Kiedy byłam nastolatką, tworzyłam wiersze, pamiętniki. Praca zawodowa zepchnęła pasję na dalszy plan. Życie trochę kopiąc mnie po tyłku, pozwoliło wrócić do pisania.
Zmierzenie się z dużą sztuką było czymś, co stanowiło coś więcej niż kolejne wyzwanie na liście marzeń?
– Początkowo było to tylko marzenie. Pomyślałam: „Przecież chcę napisać książkę, więc trzeba się za to zabrać”. Właśnie wtedy nic z tego nie wynikało. Pierwszą swoją książkę – science fiction zresztą napisałam już dawno i absolutnie „w międzyczasie”. Kiedy podjęłam decyzję, że chcę skupić się zawodowo tylko na tym i zrezygnowałam z pracy, również z innych powodów, które wymusiły na mnie tę decyzję, właśnie wszystko jakby się odblokowało. Myślę, że to był dla mnie etap przełomowy. Mimo że było ciężko, bardzo chciałam robić, to co kocham. Kiedy w to uwierzyłam, udało się.
Jaka jest różnica między publikowaniem utworów naukowych, a powieści?
– Według mnie duża. W mojej pracy magisterskiej badałam proces wychodzenia z uzależnienia. Opisywałam go na podstawie ośmiu indywidualnych przypadków. Teraz już wiadomo, dlaczego piszę narracją pierwszoosobową! (śmiech) I skończyło się tak, że w trakcie obrony komisja powiedziała: „O to ta, co napisała książkę”, bo moja praca liczyła prawie dwieście stron! (śmiech) Bardzo ważne było dla mnie pokazanie prawdy. Nie wykresów i tabelek, ale uczuć, trudności i emocji. Zawsze traktuję drugiego człowieka jako tego, który nosi w sobie coś ważnego uwagi.
Jakie są różnice?
To było jednak całkowicie inne doświadczenie niż w trakcie pisania powieści. Tu tworzę postaci, tło, fabułę. Wybieram, żongluję zdarzeniami, opisuję tylko to, co chcę. Tu ktoś może być zły, ale zmienić swoje życie diametralnie. W życiu nie zawsze tak jest. Jednocześnie z tyłu głowy mam ogromny szacunek do wszystkich ludzi, którzy tego wyboru nie mają i pozostaje im mierzyć się z trudnościami samemu. Mam poczucie jednak, że naukowo możemy wyjaśnić pewne kwestie, ale niestety pozbawiając ich tym samym nieco emocji, a one przecież są w nas.
Które publikacje pani woli?
Absolutnie nie ujmuję nic utworom naukowym, bo są one bardzo, bardzo ważne! Wnoszą w naszą, coraz szybszą rzeczywistość wiele porządku i ładu. Odkrywają, pozwalają zrozumieć i poznać, a tym samym się oswoić. Jednak osobiście wolę emocje. (uśmiech) Pewnie dlatego nie pisałam utworów naukowych.
Czym różnią się słowa pochwały od osób z grona terapeutów od tak uznanych pisarzy, jak Marcel Moss, czy Max Czornyj?
– Zastanawiałam się dłużej nad tym pytaniem i chyba powiem, że się nie różnią. To bardziej kwestia dostrzegania autorytetów. Bycie pisarzem to również praca zawodowa. Jeżeli słyszę słowa uznania od znanego, świetnego terapeuty, czy znanego, świetnego pisarza to wypada mi się tylko cieszyć, że te określenia się pojawiają.
Wchodząc do tego świata, spodziewała się pani, że już przy debiucie będzie się „otaczać” w gronie takich nazwisk, jak wyżej wymieniliśmy?
– Absolutnie nie. Kiedy się dowiedziałam, to naprawdę usiadłam z wrażenia. Jest to niesamowicie miłe i bardzo dziękuję! Mam nadzieję, że kiedyś poznam obu panów i będę mogła podziękować osobiście.
Być może plany związane z karierą pisarki autorka ma jeszcze dokładniej utkaną niż fabułę „W cieniu terapeutki”? (śmiech)
– Nie, nie ma! (śmiech) To niesamowita przygoda, której sama jestem ciekawa.
Faktem jest, że za wydanie pani pierwszej publikacji odpowiada Wydawnictwo Muza, które należy do jednego z większych w naszym kraju. Jak do tego doszło?
– Najpierw dostałam wiadomość, że potrzebują dwóch tygodni, żeby dokładniej zapoznać się z propozycją. Pomyślałam, że to dobry znak. Oczywiście, jak wcześniej pisałam, jestem niecierpliwa, więc czternastego dnia napisałam maila z przypomnieniem i nagle zadzwoniła do mnie pani redaktor, mówiąc, że jest duża szansa na wydanie książki. Długo rozmawiałyśmy i nie mam pojęcia, czy ten dialog ją przekonał ostatecznie… Jednak finalnie musiałam znów uzbroić się w cierpliwość. A później już była tylko radość. Przyznam, że wydawnictwo Muza było tym, do którego zawsze wysyłałam swoje propozycje w pierwszej kolejności.
W jaki sposób można podążyć śladami Anny Krystaszek, jeśli chce się publikować swój debiut z takim przytupem? Nie żebym podpytywał o rady, skądże… (śmiech)
– Po pierwsze praca: jeśli już mamy historię, to trzeba ją pisać codziennie. Choćby to miała być tylko jedna strona, musi być jak w pracy: nie ma wymówek, należy to zrobić. Dlaczego? Żeby ta fabuła w nas żyła, a bohaterowie chcieli zacząć przez nas przemawiać i stawać się bardziej niezależni. Oni tacy się stają i to jest niesamowite. Chcesz na przykład kogoś uśmiercić, ale on sobie na to nie pozwala. I trzeba szukać innego trupa… (śmiech) Kiedy już skończymy, pozwolić na ocenę i przyjaciołom, i wrogom. Wypuścić ją, pozwolić przeczytać i przyjąć krytykę. Jednocześnie słać do wydawnictw i mocno wierzyć, że się uda. Jednak nie udawać, tylko naprawdę uwierzyć w swój sukces!
Tak już poważniejąc, to opłaca się, w sensie finansowym, być autorką?
– Tego nie wiem, ponieważ jestem na samym początku tej drogi. Na pewno wszystko zależy od tego, czy książka się spodoba. Na to pytanie będę mogła odpowiedzieć panu za jakiś czas…
Nie, żebym kierował naszą dyskusję na rejony związane z mamoną… Po prostu zastanawiam się, czy warto inwestować w tę gałąź gospodarki… (śmiech)
– (Śmiech) Nie wiem, czy warto! (śmiech) Oczywiście marzę o tym, by na swojej pasji zarabiać godne pieniądze. W końcu w życiu powinniśmy robić to, co sprawia nam przyjemność i, co kochamy. Wtedy chyba człowiek może poczuć się spełniony. Na dziś skupiam się na pisaniu i wierzę, że jeżeli będę to robiła z takim zaangażowaniem i pasją, nagroda przyjdzie sama.
Wracając, to przez blisko piętnaście lat była pani terapeutką. O ile w stworzeniu „W cieniu terapeutki” pomocne okazało się doświadczenie zawodowe?
– Oczywiście, że bardzo. Moje doświadczenie zawodowe polegało również na poznawaniu wielu wspaniałych ludzi: i tych, którzy byli pacjentami, i współpracownikami, i autorytetami zawodowymi. To sprawiło, że jestem w stanie lepiej przedstawiać postaci – w bardziej wiarygodny sposób. Skupić się na nich, być bardziej uważną w ich tworzeniu. Zawsze byłam osobą bardzo wrażliwą i empatyczną, ale mój zawód te cechy rozwinął. W tym pomogło mi doświadczenie zawodowe, w reszcie – życiowe.
Co sądzi pani o tezie, że gdyby nie one, to na debiut literacki Anny Krystaszek jeszcze „chwilę” byśmy poczekali?
– Myślę, że to ja sama w sobie musiałam dojrzeć do tego, że chcę, żeby moją twórczość poznała większa rzesza czytelników. Doświadczenie zawodowe pozwoliło mi na budowanie bardziej wiarygodnych postaci. Bycie pedagogiem i socjoterapeutą uczy spojrzenia z szerszej perspektywy na problemy oraz ich przyczyny wynikające z życia społecznego – czy to w kontekście rodzinnym, rówieśniczym, czy szerszych kontaktów społecznych. Samo napisanie książki i decyzja, by przesłać ją do wydawnictw zależała od mojej dojrzałości i gotowości. Pewne rzeczy musiały się w moim życiu podziać, bym taką poczuła.
Kiedy rozmawiałem z Blanką Lipińską chwilę po jej debiucie, powiedziała mi, że miała historię na ponad tysiąc stron i z marketingowego punktu widzenia musiała ją rozbić na trzy części, żeby dobrze się sprzedała. Nie, żebym coś sugerował, ale pani również w posłowiu zapowiada kolejne tomy z losami bohaterów z tej powieści. Czyżby czytała pani tamten wywiad…? (śmiech)
– Absolutnie nie czytałam! (śmiech) Od początku chciałam napisać krótką książkę: taką, która będzie trzymała w napięciu, budziła emocje i zostawiła czytelnika z tym napięciem na dłuższą chwilę. Trochę, jak w serialu, gdy czekamy na kolejny odcinek. Dlatego zdecydowałam się na taki epilog.
Zwyczajnie pisząc kolejną książkę, postanowiłam nie rezygnować z kilku bohaterów, których bardzo polubiłam. Po zakończeniu drugiej uznałam jednak, że napiszę serię, ale każda historia będzie odrębną sprawą. Jaki będzie klucz? Można się łatwo domyślić, patrząc na tytuł.
Legendarne przysłowie literackie mawia, że każdy nosi w sobie historię na jedną powieść. Zastanawiam się, o ile te słowa są prawdziwe w odniesieniu do Anny Krystaszek?
– Nie, nie. Wiele rzeczy potrafi mną wstrząsnąć i doprowadzić do łez. Jestem bardzo wrażliwa na krzywdę ludzką i agresję. Wiele historii w moim życiu wywołało we mnie te emocje i są niewielką inspiracją w tworzeniu moich książek. Nie czerpię z nich jednak całkowicie. Urywam niewielkie fragmenty i wiąże je innymi wątkami pasującymi, by powstała „moja” historia.
Podpytuję w tenże sposób, ponieważ, że powołam się na cytat z „W cieniu terapeutki”, lekko go modyfikując: Obawiam się, że nas, tj. czytelników pani zostawi… A faktem jest, że szkoda byłoby zmarnować obiecujące wejście na scenę polskiej literatury.
– Nie mam takiego zamiaru. (uśmiech) Wciąż piszę i tworzę, a w głowie mam nowe historie. Jeśli, więc tylko czytelnicy będą żądni dalszych tomów, to myślę, że się pojawią. Chyba mogę zdradzić, że kolejna część jest już w planie wydawniczym. I to, że ukaże się niebawem…
Kuba, jeden z bohaterów „W cieniu terapeutki” w pewnym momencie wypowiada kwestię, że zacytuję: „Ogarnął mnie strach”. Podobne uczucie towarzyszy pani, kiedy ujrzy pani w dniu premiery swoją publikację na półce w księgarni i fizycznie poczuje, że nadszedł moment przekazania utworu nieznanym czytelnikom?
– Pojawiła się wielka radość. Nie strach. Oczywiste jest, że nieco się obawiam negatywnych opinii. Jednak jest pewnie powiedzenie, że tylko głupiec się nie boi. Negujące komentarze są również potrzebne. Każda informacja zwrotna jest dla mnie wskazówką, co moja książka wzbudziła u innych. Jestem tego bardzo ciekawa. Piszę swoim stylem, myślę, że dość specyficznym i jeśli polscy czytelnicy są na taki gotowi, będę szczęśliwa. Jeśli nie, pewnie i tak nie przestanę pisać, bo to uwielbiam. Wtedy tylko do szuflady lub dla znajomych.
Właśnie, odnośnie do ich roli, to choć premiera będzie miała miejsce szóstego października, tak już niektórzy są po lekturze. Podejrzewam, że większość przesyła wieści na temat swoich odczuć związanych z odbiorem tytułu, więc jak się pani na nie zapatruje?
– Bardzo jestem ciekawa tych komentarzy! Niesamowite jest to, jak wiele odbiorca potrafi wyłapać. Zupełnie inaczej jest, kiedy wyrażamy opinię o książce jako czytelnik, a kiedy mamy przeczytać te opinie i zastanowić się nad nimi w kontekście historii, którą się tworzyło. W trakcie czytania zawsze zatrzymuję się na dłużej przy słowach krytyki.
A woli pani wsłuchiwać się w głos ludu, czy konstruować ich sposób wyobrażenia na temat pani historii?
– Chyba i jedno, i drugie. Jestem z natury osobą bardzo ciekawą. Uwielbiam rozmawiać. Kiedy wiem, że mam rację, bronię się argumentami. Nie zamykam się jednak na argumenty innych. Przyjmuję je i przetrawiam. Zastanawiam się nad nimi. Wiem też jednak, że każdy z nas inaczej odbiera czytaną historię. Zawsze naginamy ją trochę pod siebie. To dlatego utożsamiamy się z bohaterami, czy określonymi sytuacjami. Nie przypadkowo sięgamy po taki, czy inny gatunek, który ma być w zgodzie z naszymi zainteresowaniami i oczekiwaniami.
I tego życzę, jak również następnych publikacji i nagród literackich, a ich nadejścia jestem pewien, jak tego, że w życiu pewne są śmierć i podatki.
– Bardzo mi miło. Dziękuję za wspaniały wywiad i również życzę samych sukcesów.
2 commentsOn #wtonacjirozmowy: Anna Krystaszek: Klucz do wydania powieści? Trzeba pisać codziennie
Fajnego masz bloga i ciekawe na nim treści czy na serwerze wszystko sie zmieści ? pięknie frazujesz słowa zmuszasz przy tym do myślenia tym komentarzem życzę powodzenia 🙂
Czytam i czytam, oczy przecieram i prawie nie wierze… ten tekst robi wielkie wrażenie mówię Ci szczerze 🙂