– Do napisania sagi „Niepołomice” dojrzewałam ładnych parę lat. To nie jest historia, która powstała pod wpływem impulsu, lecz efekt wielu przygotowań, gromadzenia materiałów i pogłębiania wiedzy – mówi serwisowi wtonacjikultury.pl na potrzeby serii #wtonacjirozmowy autorka powieści „Niepołomice. Zniewoleni”.
fot. Bogusław Hajduk
Kamil Piłaszewicz: „Poruszająca saga, w której miłość, nienawiść i tajemnice splatają losy bohaterów”, tak głosi pierwsze zdanie opisu od wydawcy o „Niepołomice. Zniewoleni”. Jednak kreacja medialna to jedno, a jak ten utwór reklamuje sama autorka?
Edyta Świętek: Dla mnie jest to historia pisana sercem – miłością do okolicy w której mieszkam, mojej obecnej małej ojczyzny. Niepołomice intrygowały mnie jeszcze zanim się tutaj osiedliłam, a minione lata pozwoliły mi na tyle poznać ich historię, że zapragnęłam osadzić fabułę powieści właśnie tutaj.
Ta historia jest osadzona w czasach dziewiętnastowiecznej Galicji pod zaborem austriackim. Tymczasem pojawia się mężczyzna, który był zakochany w żonie swego sąsiada i przyjaciela, a tkwił w małżeństwie z rozsądku. I teraz pojawia się pytanie, na ile konstrukcja tych relacji została podyktowana obecnymi trendami, a na ile tak wyglądały niektóre znajomości między ludźmi?
– Myślę, że ze współczesnego punktu widzenia XIX wieczne realia mocno nacechowane były obłudą, a ludzi często więziła niewola konwenansów. Małżeństwa bywały aranżowane przez rodziców lub dyktowane głosem rozsądku. Rozwód pociągał za sobą ostracyzm towarzyski, często wręcz wykluczenie. Zwracano większą uwagę na podziały społeczne, mezalians zazwyczaj wiązał się ze skandalem. Kobiety marzyły o równouprawnieniu oraz prawach wyborczych, a tymczasem w dużej mierze uzależnione były od woli innych osób. Wychowywano je do roli posłusznych matek i żon, wpajano im, że mają być skore do poświęceń. Miłość fizyczna stanowiła temat tabu. Wystarczy więc wyobrazić sobie, że dwoje młodych ludzi jest nakłanianych do zawarcia związku małżeńskiego, ponieważ jedno musi ratować rodzinny majątek, a drugie ma otworzyć swej rodzinie oraz przyszłym pokoleniom drzwi do salonów szlacheckich. W tym układzie nie ma, przynajmniej w początkowej fazie, miłości, przywiązania czy choćby pociągu fizycznego. Nie są to zbyt dobre podwaliny dla małżeństwa. Takich sytuacji było sporo, choć oczywiście byli także szczęśliwcy, którzy w swoich wyborach mogli pójść za głosem serca. Gdy jednak w grę wchodziło zaaranżowane małżeństwo, trzeba było jakoś odnaleźć się w tej sytuacji. Tworząc postać Antoniego Parnickiego, chciałam zwrócić uwagę czytelników na to, że realia tamtej epoki to nie tylko romantyczne uniesienia, ale również kierowanie się głosem rozsądku. Antoni jest postacią zmagającą się z ogromnym dylematem moralnym. Z jednej strony mocny wpływ na jego decyzje życiowe mają zasady, które wpajano mu od dziecka: poczucie odpowiedzialności, honor, wywiązywanie się z obowiązków oraz przyrzeczeń. Z drugiej strony próbuje odeprzeć pokusę zaznania choćby jednej chwili szczęścia w ramionach ukochanej kobiety. Pragnę tutaj podkreślić, że mój bohater wciąż toczy sam ze sobą wewnętrzną walkę i dokłada – dość nieudolnych – starań, by jego poczynania nie wyrządziły krzywdy kobiecie, z którą połączyły go więzy małżeńskie.
Dziś w Polsce chętnie się tłumaczy w mediach różnego typu, że od dawien dawna było tak, że mężczyzna starał się o rękę kobiety, ona się zgadzała, a po ślubie żyli długo i szczęśliwie. Na ile takie książki, jak np. ta mogą ukazać, że historia nie jest tak zero-jedynkowa, jak się próbuje wytłumaczyć?
– W wolnych chwilach, gdy nie pracuję nad własnymi tekstami, chętnie sięgam po literaturę. I rzeczywiście w wielu utworach odnajduję echo bajek czytanych w dzieciństwie, a kończących się właśnie słowami: „a potem żyli długo i szczęśliwie”. Jako czytelniczkę często irytowało mnie, że wiele historii miłosnych kończy się u stopni ołtarza czy zaręczynami pary bohaterów, podczas gdy prawdziwe życie zaczyna się właśnie z chwilą, gdy zamilkną dzwony, młodzi ludzie zdejmą ślubne stroje i przyjdzie im się zmierzyć z problemami dnia codziennego. Teraz trochę się odchodzi od tego trendu, który w moim odczuciu jest dość nieszczęśliwy dla czytelników, ponieważ pokazuje utopijny świat, i coraz więcej polskich pisarek próbuje pokazywać życie takim, jakie ono jest. Uważam, że to dobra tendencja. Lata dziewięćdziesiąte ubiegłego stulecia kojarzą mi się z wysypem harlequinów, czyli mało ambitnych opowiastek o perypetiach miłosnych zwieńczonych happy endem. A przecież nie każda realnie rozgrywająca się historia kończy się w taki sposób. Niejeden związek nie jest w stanie przetrwać próby czasu. Czasami uczucia po prostu gasną. Bywa i tak, że po ślubie ludzie odsłaniają swe prawdziwe twarze i nagle okazuje się, że zamiast anioła w bieli mężczyzna poślubił heterę, a kobieta zamiast księcia z bajki trafiła na tyrana, despotę czy wręcz damskiego boksera. Jako czytelniczka zdecydowanie preferuję realizm, a co za tym idzie, jako pisarka dokładam starań, by ten realizm serwować moim czytelnikom. Nie lubię przesłodzonych historii, lukier najlepiej smakuje na pączkach.
Jak wyglądał proces researchu na temat życia codziennego mieszkańców, którzy zamieszkiwali Galicję w tamtym czasie?
– Do napisania sagi „Niepołomice” dojrzewałam ładnych parę lat. To nie jest historia, która powstała pod wpływem impulsu, lecz efekt wielu przygotowań, gromadzenia materiałów i pogłębiania wiedzy. Podczas pracy bardzo dużo korzystałam z literatury związanej z interesującą mnie epoką oraz miejscem, czytałam książki, prasę, wspomnienia już nieżyjących osób. Źródła wiedzy o życiu codziennym naszych przodków to nie tylko literatura, ale również skanseny, muzea, opowieści przekazywane z ust do ust. Wystarczy mieć szeroko otwarte oczy, a prócz tego wsłuchiwać się w otoczenie.
Obyczaje i realia XIX wieku interesowały mnie od bardzo dawna, mniej więcej od czasów licealnych. Pisałam prace maturalne z języka polskiego oraz historii związane właśnie z tym okresem naszych dziejów – miałam bowiem to szczęście, że mogłam zdawać maturę w czasach, gdy nie wyglądała ona jak test, lecz była to rozprawka na konkretny temat, mogłam także dokonać wyboru czy wolę zdawać egzamin z matematyki czy historii. Tak więc można powiedzieć, że w tym konkretnym przypadku proces researchu zaczął się na długo przed tym, zanim zostałam pisarką i zrodził się w mojej głowie pomysł na tę konkretną fabułę.
Dopytuję o to, ponieważ zastanawiam się głośno, kiedy częściej publicznie mówiło, bądź mówi się o patriarchalizmie?
– Właściwie patriarchalizm jest stary jak świat. Opiera się na nim znaczna część biblijnych zapisów. Zresztą do tej pory funkcjonuje stwierdzenie, że mężczyzna jest głową rodziny, natomiast kobieta szyją, która kręci ową głową. Niemniej jednak w ostatnich dziesięcioleciach znacząco odchodzi się od utrwalonego tradycją podziału ról w rodzinie, a małżonkowie coraz częściej są dla siebie partnerami posiadającymi jednakowe obowiązki, umiejętności oraz decyzyjność.
Dziś często, i odnoszę wrażenie, że chętnie zapomina się o tym, że jednym z najważniejszych założeń patriarchalizmu społecznego jest to, że uprzywilejowanie społeczne dorosłego mężczyzny, który jest głową rodziny, nie musi oznaczać niższego statusu kobiety. Na ile me słowa znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości?
– Kluczem jest słowo „uprzywilejowanie”. Jeśli mamy do czynienia z kimś uprzywilejowanym, to siłą rzeczy musi być ktoś podporządkowany albo, łagodniej rzecz ujmując, nie cieszący się przywilejami. Jeśli zatem mówimy o tego rodzaju zależnościach, zawsze mamy relację pomiędzy kimś, kto może więcej, a kimś, kto musi się dostosować do okoliczności. Oczywiście podporządkowany może próbować wywierać wpływ na uprzywilejowanego, ale uprzywilejowany wcale nie musi brać pod uwagę tych roszczeń. W praktyce trudno więc o sprawiedliwość zarówno w patriarchalizmie jak i w matriarchacie. Równy status społeczny w moim odczuciu możliwy jest wyłącznie tam, gdzie występuje równouprawnienie.
Dopytuję o to panią, ponieważ poza tym, że Edyta Świętek jest pisarką, to również interesuje się zarządzaniem zasobami ludzkimi, a więc w sumie kogo pytać o zrozumienie ludzi, jak nie tego, kogo fascynują tego typu dylematy do osiągnięcia konkretnego celu, prawda?
– Dla mnie, jako pisarki ważne jest pokazywanie na kartach powieści związków przyczynowo skutkowych. Każde działanie wywołane jest jakimś wcześniejszym impulsem. Chłopi, którzy wystąpili w 1846 roku przeciwko swoim panom, zostali zmanipulowani przez Austriaków – opowiadam o tym w I tomie sagi. Rabacja galicyjska nie wzięła się z powietrza, na jej wybuch miały wpływ konkretne działania zaborców, a także uchybienia polskiej szlachty.
Przedsiębiorca zatrudniający pracowników posługuje się różnymi metodami i narzędziami, by skłonić personel do konkretnego działania. System motywacji bywa różny – zarówno w życiu codziennym jak i w biznesie. Są bodźce negatywne, które zmuszają ludzi do posłuszeństwa ze strachu przed karą, są także bodźce pozytywne, które sprawiają, że ludzie pracują wydajnie, ponieważ oczekują nagrody.
W przypadku wzmiankowanych galicyjskich chłopów bodźcem „negatywnym” było wzbudzenie strachu przed tym, że szlachta doprowadzi do wybuchu kolejnego powstania zbrojnego przeciwko zaborcom, a to pociągnie za sobą ofiary w ludziach, tratowanie pól uprawnych, rekwirowanie żywności dla wojska. Dużym bodźcem „pozytywnym” była obietnica zniesienia pańszczyzny przez cesarza Austrii, a mniejszym, lecz powodującym krwawe skutki, obietnica nagrody pieniężnej za głowę każdego szlachcica.
Koncentrując się zarówno na postaci samej pisarki, jak i na „Niepołomicach. Zniewolonych”, gdzie znalazła pani inspirację do stworzenia właśnie takiej historii?
– Pierwszym impulsem do napisania tej historii było zainteresowanie miejscem, z którym związałam moje życie. Tuż po przeprowadzce w okolicę Niepołomic kupiłam książkę, która pozwoliła mi lepiej poznać i zrozumieć moje nowe otoczenie. Drugą, bardzo ważną inspiracją, była legenda o kościele, który na skutek klątwy zapadł się pod ziemię gdzieś w rejonie dzisiejszej miejscowości Zakrzów. Wiedziona ciekawością zaczęłam drążyć ten temat i okazało się, że jest to historia dość znana w okolicy, i spopularyzowana przez regionalistę prowadzącego blog skupiony wokół lokalnej historii oraz życia społecznego. Można więc rzec, że wypadkowa tych dwóch czynników dała początek sadze „Niepołomice”.
W jakim stopniu otaczająca rzeczywistość „wpłynęła” do krainy zwanej dziewiętnastowieczną Galicją?
– Myślę, że w znacznym. Historia lubi się zapętlać, powtarzać, a ludzie niekoniecznie uczą się na błędach. Gdy myślę o tym, co spowodowało, że Polska, która przez wiele lat była potęgą na mapie Europy, została z tej mapy wymazana na sto dwadzieścia trzy lata, widzę sporo analogii do tego, co dzieje się tu i teraz.
Dopytuję, ponieważ odnoszę wrażenie, że jest to jedna z tych pozycji, która mimo, że opowiada o losach dawnych, tak szalenie pasuje do życia i relacji międzyludzkich w teraźniejszej Polsce. W jakim stopniu się pani ze mną zgodzi?
– Niestety w dużym stopniu muszę się zgodzić z tym stwierdzeniem. Bardzo ubolewam nad tym, że toczona jest wojna polsko-polska, moi rodacy są mocno podzieleni, tak łatwo dają sobą manipulować i ulegają wpływom. Marzę o tym, abyśmy zaczęli budować mosty porozumienia i odnaleźli wspólny język.
Obstaję przy tym stanowisku, ponieważ z jednej strony mamy temat nieoczywistej i trudnej miłości, a z drugiej temat zubożałej szlachty, która próbuje poderwać się do nierównej walki z zaborcą, ale wszyscy wiemy, jak zakończył się ich zryw. Wypisz, wymaluj Polska 2021 rok. Jakie argumenty przemawiają za, a jakie przeciw snuciu tym podobnych tez?
– Można na to spoglądać z wielu perspektyw. Dla części społeczeństwa współczesnym przejawem zniewolenia będzie podążanie za dyrektywami Unii Europejskiej. Ich antagoniści powiedzą, że przeciwnie – Unia jest potrzeba i stanowi przykład partnerstwa gospodarczego. Na pewno pojawiałyby się głosy, że potrzebujemy mocnych sojuszy z krajami ościennymi, lub przeciwnie, że powinniśmy funkcjonować w pełni suwerennie. Zdania są różne i podzielone. Nie chcę się wypowiadać w kwestii moich poglądów na ten temat. Moją misją jest tworzenie powieści, których lektura sprawi czytelnikowi przyjemność, skłaniając jednocześnie do przemyśleń na temat życia. Pragnę wzbudzać w ludziach empatię i uwrażliwiać ich na świat wewnętrznych przeżyć drugiego człowieka, a nie podsycać negatywne emocje.
Z autorskiego punktu widzenia były momenty, że łapała się pani na tym, że jakoś znacząco trudno było wskoczyć do „tego” świata, a może było wprost odwrotnie?
– Zadziwiająco gładko weszłam w realia XIX wiecznej Galicji. Praca nad tą powieścią sprawiła mi mnóstwo satysfakcji. Sama jestem zaskoczona łatwością z jaką przyszło mi budowanie wielowątkowej fabuły, kreacja postaci, a przede wszystkim kreślenie realiów minionej epoki. Życzyłabym sobie, by każdy projekt był dla mnie równie „przyjazny”. Być może przyczyniło się do tego staranne przygotowanie i wcześniejsze zgromadzenie wielu ciekawych materiałów, które wystarczyło ze sobą połączyć w spójną całość.
Nie mam na myśli tylko samych losów, czy relacji bohaterów, ale również, że kiedyś zmagano się z tyfusem i cholerą, dziś z koronawirusem; a zmierzam do tego, że jutro było i jest równie niepewne, bo dalej pozostaje nieznane, mimo rozwoju technologii. Zgodzi się pani ze mną?
– Niepewność ludzkiego losu oraz ciągłe zmiany są naturalnym czynnikiem naszego życia. Na przestrzeni wieków ludzie zawsze bali się chorób, głodu i wojny, a rozwój technologii w żaden sposób nie zwiększał poczucia bezpieczeństwa. Niby mamy medycynę na coraz wyższym poziomie, ciało ludzkie niemalże nie stanowi tajemnic dla lekarzy i naukowców, a mimo to wciąż pojawiają się nowe wirusy, choroby i zagrożenia. Żyjemy w świecie kontrastów, gdzie część świata postrzega otyłość jako poważny problem społeczny, podczas gdy są kraje, w których ludzie umierają z głodu. Nowoczesne technologie oznaczają nie tylko dobra służące rozwojowi ludzkości, ale także coraz doskonalsze sposoby zabijania na coraz większą skalę. Bardzo łatwo jest z dnia na dzień utracić dorobek całego życia i popaść w nędzę – wystarczy tylko splot jakichś niefortunnych wydarzeń. Na świecie nie ma nic pewnego, a raczej jedynym pewnikiem są nieustanne zmiany.
Co, by nie mówić o dawnych i współczesnych czasach, wydarzeniach, relacjach międzyludzkich, to jednak Edyta Świętek zgodzi się ze mną, że były pandemie, wojny, krwawo tłumione zrywy, kochanie osób z rozsądku, a nie z miłości, ale mimo wszystko ludzie w głębi siebie pozostali niezmienni?
– Tak, to prawda. Pragnienie bliskości, miłości i akceptacji zawsze będzie jedną z naczelnych cech ludzi. Miłość nie jest wynalazkiem naszej cywilizacji, podobnie jak nienawiść czy żądza władzy. Zmieniają się jedynie narzędzia, jakimi posługujemy się w osiąganiu celów. Dzisiaj także są zawierane małżeństwa z rozsądku czy dla korzyści finansowych, ludzie podejmują walkę w obronie idei, które są dla nich ważne, zapadamy na choroby, które dziesiątkują społeczeństwa. A jednak wciąż żyjemy, kochamy się, przekazujemy życie dalej, pragniemy przetrwać mimo dziejowych burz i różnych zawirowań.