– W czasach kryzysowych pojawiają się fałszywi prorocy, oferujący omamionym masom proste recepty na całe zło i wskazujący drogę na skróty. Ceną jest podporządkowanie autorytarnym reżimom, przynależność do stada, stygmatyzowanie obcych. Przerabialiśmy ten mechanizm już wielokrotnie i wcale nie mam pewności, czy to już koniec – mówi serwisowi wtonacjikultury.pl Krzysztof Bochus, autor książki zatytułowanej „Wachmistrz. Dogrywka”.
fot. Zupełnie Inna Opowieść
Kamil Piłaszewicz: Za każdym razem, kiedy mam sięgnąć po kontynuację, sprawdzam recenzje, jeśli jest ku temu możliwość. Może to nadmierna przezorność, obawa przed tym, by się nie rozczarować po lekturze. I, co jak co, ale po „Wachmistrzu. Dogrywce” to mam… niedosyt, a nie niespełnienie.
Krzysztof Bochus: Cieszę się, że książka została tak dobrze przyjęta. Nie ukrywam, że dla mnie, jako autora, premiera to moment szczególny. Zaczyna się oczekiwanie i niepewność czy moja wizja jest na tyle sugestywna, że trafi do wyobraźni i serc czytelników. I to niezależnie od tego, czy napisało się jedną, czy dziesięć książek. Staram się, oczywiście, pamiętać, o maksymie Marka Aureliusza — „Skromnie przyjmować, spokojnie tracić”, ale takiemu oczekiwaniu zawsze towarzyszy pewna trema. Pokora w tej profesji to potrzebna cecha, ale ja na szczęście – tak myślę – mam jej w sobie wystarczająco dużo.
Szanuję odbiorców moich książek i staram się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Cóż mogę uczynić więcej? Reszta w rękach czytelników.
Patrząc na warsztat pisarski, narrację i sposób jej konstrukcji, kreowanie bohaterów w „Wachmistrzu. Dogrywce” – wszystko wygląda na mistycznie utkaną całość; a jak odniesie się do mych słów sam twórca tej książki?
– Rzeczywiście, jest w procesie twórczym trochę mistyki. Pisanie to przecież czynność bardzo samotnicza. Pozostaję sam na sam ze swoją wyobraźnią, w jakimś sensie jestem odseparowany od otaczającej mnie codzienności. Na początku jest przecież tylko pusty ekran komputera. Potem pojawiają się na niej rzędy czarnych znaczków. To wola i wyobraźnia autora nadają im pewien rytm i ład, ożywiają je, przyoblekają w kształty i fabuły, które zaczynają żyć swoim własnym życiem. A potem te słowa wyfruwają w świat i moja rola się kończy.
Chcę jednak wyraźnie powiedzieć, że na magii się nie kończy. Napisanie dobrej książki, bez wad konstrukcyjnych, potknięć merytorycznych czy i mielizn fabularnych to ciężka praca organiczna. Wymaga dyscypliny, odpowiedniej organizacji pracy i dokładnego rozrysowania wszystkich wątków i postaci. Zanim zasiądę do pisania mam więc w głowie plan książki. Wiem, o co w niej chodzi i kto kogo. Oczywiście, czasami improwizuję, a pióro samo mnie niesie, zdarza się, że w zupełnie niespodziewanym kierunku. Każdorazowo znam jednak port docelowy i konsekwentnie ku niemu zmierzam.
Do tego, co mnie „uwierało” w czasie czytania, za moment przejdziemy, ale najpierw chciałbym, by powiedział pan, jak wyglądała praca nad tą pozycją?
– Mam swój własny styl. Piszę stosunkowo wolno, przykładając wielką wagę do jakości i stylu moich książek. Oczywiście, najważniejsze jest opowiadanie zajmujących, intrygujących historii, tak aby czytelnik się nie znudził i z niecierpliwością połykał kartka po kartce. Dlatego każda z moich książek osnuta jest wokół – mam nadzieję – frapującej, przykuwającej uwagę, fabuły kryminalnej. Jednak dla mnie ważna jest także swoista wartość dodana tego, co podpisuję własnym nazwiskiem.
Moją specialite de la maison jest wplatanie w fabułę powieści autentycznych postaci i faktów historycznych. Pieczołowicie podchodzę też do topografii, detali architektonicznych i realiów społecznych opisywanych miejsc. Dzięki temu mój czytelnik może przy tej okazji odbyć szczególną wyprawę w czasie, podróżując po świecie wprawdzie przeze mnie wyobrażonym, ale jednak namacalnym. Emblematami tego świata są prawdziwe domy, ulice i knajpy z ich wiernie odtworzonym wyglądem i klimatem. Staram się, aby nawet menu w restauracjach, w których stołuje się Kukulka, było prawdziwe, odtworzone z dawnych jadłospisów… Mam wrażenie, że ten zabieg uwiarygadnia całą książkę i spotyka się z uznaniem czytelników. W „Wachmistrzu” i „Wachmistrzu. Dogrywce” fikcja literacka także spotyka się z prawdziwymi zdarzeniami, które w sposób dramatyczny wpłynęły na losy wielu ludzi.
O ile „Dogrywka” różni się od wydanego około roku temu pierwszego tomu „Wachmistrza”?
– Oczywiście występują zarówno pewne zbieżności, jak i różnice. Zacznijmy od tych drugich. W Dogrywce opowiadam odrębną historię, książkę można czytać oddzielnie. Radca Abell i wachmistrz Kukulka otrzymują tym razem zadanie powstrzymania fali tajemniczych włamań, których ofiarą padają domy zamożnych gdańszczan. Giną bezcenne dzieła sztuki, kosztowności, kolekcje złotych monet. Pojawia się pierwszy trup. Przestępcy stylizują się na ludowych mścicieli. Na miejscu włamań pozostawiają wyrwane kartki z Biblii ze znamiennymi cytatami. Umiejętnie podsycają przy tym wrażenie, że niwelują w ten sposób społeczne nierówności. Wstrząsany biedą i bezrobociem Gdańsk zdaje się sympatyzować ze złodziejami, co jeszcze bardziej komplikuje i utrudnia śledztwo. Pierwsze tropy prowadza donikąd. Policja jest bezradna w obliczu zdeterminowanego i bezwzględnego przeciwnika. Zagadka jest złożona i wielopiętrowa, jej rozwiązanie wymaga od Kukulki konfrontacji z własną przeszłością.
Przy tym wszystkim „Dogrywka to jednak kontynuacja poprzedniego tomu, „Wachmistrza”. Role główne grają moi dwaj bohaterowie: wachmistrz Kukulka i pozostający tym razem trochę w cieniu radca Abell. Scenerią tego mrocznego kryminału pozostaje Wolne Miasto Gdańsk, powalone na kolana przez wszechogarniający, wielki kryzys. Obaj policjanci prowadzą swoje śledztwo na portowych nabrzeżach, w domach patrycjuszy i w cuchnących knajpach nad Motławą. Gdańsk jest w tej powieści nieprzyjazny, brudny, głodny i żarłoczny zarazem. Obie powieści utrzymane są w klimacie kryminału noir. I jak na tę konwencję przystało, nie brak w nich nastroju podskórnego napięcia, dwuznaczności i niepokoju. Do tego dochodzą moje ulubione motywy: zbrodnia i kara, mordercze namiętności i chore fascynacje… Mam nadzieję, że „Dogrywka” spotka się z równie dobrym przyjęciem, jak „Wachmistrz”.
Już pierwsza część wzbudziła zainteresowanie i spotkała się z uznaniem, a czasami nawet zachwytem ze strony czytelników. Czy były momenty, kiedy w czasie pracy nad „Wachmistrzem. Dogrywką”, wokół pana umysłu zaczęły krążyć myśli w stylu: „Kontynuacja spotka się z większą krytyką”?
– To prawda, świetne przyjęcie „Wachmistrza” przez krytykę i rynek, mogło prowokować takie obawy. Z drugiej strony taka presja działa ożywczo i mobilizująco. Zdaję sobie przecież sprawę, że to ja sam zawiesiłem sobie tę poprzeczkę tak wysoko. Cieszę, że formuła erudycyjnego kryminału, czy thrillera dla bardziej wymagających czytelników została tak dobrze odczytana i przyjęta przez czytelników. Mam swój własny styl i cieszę się, że został on nie tylko zauważony, ale i zaakceptowany.
Bardzo ceniony przez mnie Wiesław Myśliwski powiedział kiedyś, że aby napisać książkę, trzeba mieć cholernie dobry powód. A ja taki powód miałem. Pewne wątki zarysowane w „Wachmistrzu” wymagały właściwego zakończenia. Niektóre treści musiały wybrzmieć i potrzebowałem do tego celu więcej literackiej przestrzeni. Obaj policjanci kończąc prowadzone przez siebie śledztwo w poprzednim tomie, mieli przecież poczucie pyrrusowego zwycięstwa. Podejrzewali, że zdołali ujawnić tylko wierzchołek góry lodowej. W kontynuacji „Wachmistrza” już bez spojlerowania, mogłem postawić kropkę nad „i” i odsłonić tę tajemnicę. Poza tym obie książki to opis osobistej krucjaty wachmistrza. Jego wrogowie nie ponieśli jeszcze zasłużonej kary. W „Dogrywce” dochodzi do ostatecznego starcia, wachmistrz wymierza sprawiedliwość ściganym przez siebie przestępcom, na własnych warunkach – bezlitośnie i bez zbędnych skrupułów.
Jest to tytuł, który z pewnością można uznać za przeszywający, który „maluje” gdańską rzeczywistość lat 30. XX wieku w ciemnych barwach. Jakie jeszcze definicje moglibyśmy mu przypisać?
– To prawda, książka jest mroczna i czarna jak noc listopadowa, ale takie też były czasy, w których osadziłem jej fabułę: nieludzkie, brutalne, czasami odrażające, demaskujące najniższe ludzkie instynkty. „Dogrywka” zawiera w sobie też element profetyczny. Oddaje moje głębokie przekonanie, że historia to rodzaj maskarady, w której zmieniają się przede wszystkim kostiumy i maski. A sami ludzie – ze swoją mroczną naturą i słabościami – pozostają ciągle tacy sami. Podobnie wieczna i nieuleczalna jest także żądza władzy i pieniędzy oraz fascynacja obłąkańczymi ideami. O tym także są moje powieści.
I jeszcze jedno. Wydawać by się mogło, że żyjemy w czasach bardzo dalekich od tamtej epoki. A jednak uważny czytelnik obu tomów „Wachmistrza” dostrzeże pewne zbieżności z naszą współczesnością. W tych książkach opowiadam przecież o końcu czasu już oswojonego. Świat znany moim bohaterom odchodzi bezpowrotnie w przeszłość. Już nie powróci mimo ich zaklęć i tęsknot. Czyż obecnie, w dobie pandemii, nieodwracalnych zmian klimatycznych, migranckiej wędrówki ludów – nie targają nami podobne emocje i wątpliwości? Nikt przecież nie wie, co zgotuje nam przyszłość. Powszechna staje się niepewność jutra i obawa o przyszłość własną i naszych rodzin… Przecież to swoiste déjà vu.
Możemy sobie słodzić, ponieważ są ku temu powody, którymi są tezy bronione solidnymi argumentami, jakich dostarczyła ta pozycja. Jednak sięgając po tematykę wielkiego kryzysu Wolnego Miasta Gdańska i tego, co się działo z ludźmi, i tu nie mam na myśli tego, że albo byli okradani, albo okradali… Nie miał pan wrażenia, że pojawił się i stąpał po szalenie grząskim gruncie?
– Jeśli ma pan na myśli ówczesną podatność na demagogię, to zgoda – to cecha niezmienna, wpisana chyba w społeczny genotyp wielu ludzi. W czasach kryzysowych pojawiają się fałszywi prorocy, oferujący omamionym masom proste recepty na całe zło i wskazujący drogę na skróty. Ceną jest podporządkowanie autorytarnym reżimom, przynależność do stada, stygmatyzowanie obcych. Przerabialiśmy ten mechanizm już wielokrotnie i wcale nie mam pewności, czy to już koniec.
Przecież bez dewastujących skutków Wielkiego Kryzysu lat 1929-1931 nazizm zapewne by tak łatwo nie zatriumfował w Niemczech. Realia tego kryzysowego czasu w Wolne Mieście Gdańsku starałem się zresztą odmalować bardzo rzetelnie. Warto pamiętać, że to mini państewko było silnie powiązane z gospodarką niemiecką, bardzo osłabioną po przegranej wojnie. Pierwszy kryzys przyszedł już w roku 1923 wraz z szalejącą inflacją. Dość powiedzieć, że w styczniu tego roku po zajęciu przez wojska francuskie Zagłębia Ruhry cena dolara wzrosła do biliona marek! Brakowało żywności, ceny poszybowały w górę. Miasto bardzo ucierpiało, tysiące ludzi lądowały na ulicy. W roku 1929 nadszedł jednak kryzys jeszcze groźniejszy. Pauperyzacji uległa cała klasa społeczna: mieszczaństwo gdańskie.
Ludzie mieli poczucie końca świata, który dotychczas znali. Upadały autorytety i tradycyjne instytucje, stanowiące podstawę ładu społecznego. Świtała nowa era, nieopisana jeszcze i amorficzna, ale nikt nie znał formatu tej epoki, która dopiero miała wykluć się z otaczającego gdańszczan nieszczęścia.
O ile historie na temat poruszanej sprawy kryminalnej w tej książce to prawdziwe informacje, a o ile świat tworzony przez twórcę?
– Sama intryga kryminalna opisana w „Dogrywce” jest fikcyjna. Dziełem mojej wyobraźni są spektakularne kradzieże w domach zamożnych gdańszczan, z biblijnym podtekstem w tle. Faktem jest jednak, że w tamtym trudnym czasie WMG było areną szalejącej przestępczości, wywołanej przez biedę i kryzys. Szerzyły się nastroje wywrotowe i rewolucyjne. Na dużą skalę zaczęła rozwijać się przestępczość: kradzieże, paserstwo, spekulacja. W porcie szalał przemyt. Abell i Kukulka na pewno mieliby pełne ręce roboty.
Prawdziwa jest także historia afery Cwi Migdal. Jej wplecenie w fabułę książki jest dla mnie źródłem osobistej satysfakcji. Przypomnę, że chodzi to o nieprawdopodobną historię grupy żydowskich stręczycieli, którzy przez całe lata 20. wysyłała do burdeli w Rio i Buenos Aires setki młodych kobiet mamiąc je wizją ożenku z bogatymi Żydami. Kluczowym punktem na mapie tego procederu był port w Gdańsku. To stąd w specjalnie przygotowanych statkach odpływały za ocean transporty z żywym towarem.
Jak wyglądał proces przygotowania do opisania właśnie tej tematyki?
– Podstawą był tu solidny research. W przypadku moich książek retro zajmuje on tyle samo czasu, co samo pisanie. Przygotowując się do książki, studiuję stare dokumenty, zdjęcia, filmy, pamiętniki i inne źródła pisane. To czasochłonne – ale niezbędne. A dlaczego epoka lat 30. ub. stulecia?
Pewnie dlatego, że były to lata przełomowe, w których historia świata mogła potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby takich ludzi jak Abell, zachowujących niezależność myślenia, było więcej. I gdyby Niemcy nie poszli jak stado za Hitlerem. To był czas agonii starego ładu, a kształtu nowej epoki nikt nie był jeszcze w stanie przewidzieć. W takich momentach historii bycie człowiekiem przyzwoitym staje się wyzwaniem, uzewnętrzniają się najgorsze instynkty. To pociągająca perspektywa dla takiego pisarza jak ja, który nieustannie podgląda przez literacką lupę odwieczną walkę dobra ze złem. W swoich powieściach retro – poza samą intrygą kryminalną – staram się bowiem ukazywać także ludzkie dylematy i postawy w czasach przełomowych lub mało komfortowych dla zwykłych śmiertelników. Trudne lata 30. świetnie się do tego nadają.
Żeby nie wpaść w stan śpiączki cukrzycowej, to teraz będzie ta chwila, kiedy prowadzący wywiad przestaje być miły dla swego rozmówcy. (uśmiech) Dlaczego jest mniej Kukulki w Kukulce? To celowy zabieg, by bardziej wyeksponować Abella?
– Moim zdaniem był to zabieg niezbędny. Proszę pamiętać, że najpierw napisałem cztery popularne retrokryminały, w których to radca Abell odgrywał główną rolę, a wachmistrz Kukulka pozostawał w cieniu. Tworząc swoisty literacki prequel do serii, w którym to Kukulka wyrastał na główną postać – nie mogłem przecież abstrahować od roli Abella, tak dobitnie ukazanej we wcześniejszych tomach. Dlatego w Dogrywce postacią pierwszoplanową, jest oczywiście Kukulka, ale wspiera go niezmiennie Abell.
Kiedy czyta się tę historię, widać, że autor również chętnie wraca do narracji z perspektywy radcy i to mi się tu właśnie gryzło w czasie odbioru. Dlaczego nie doczekaliśmy się jako odbiorcy bardziej wyrazistego podziału?
– Myślę, że nie mogłem postąpić jako autor inaczej. Najważniejsza jest bowiem pewna spójność fabularna całej serii, a składa się ona przecież z sześciu – a nie dwóch tomów. Równie ważny, jeśli nie najważniejszy jest też komfort samego czytelnika. Wspomniałem już, że we wcześniejszych tomach to perspektywa radcy Abella jest cechą przewodnią i konstytutywną dla całego cyklu. To Abell: metodyczny, trochę zimnokrwisty i przenikliwy policjant grał pierwsze skrzypce w tym duecie. Kukulka spełniał rolę jego pancernej pięści, człowieka do specjalnych poruczeń, który, kiedy trzeba było – wychodził poza pętające ich paragrafy prawne. Szorstka przyjaźń Abella z Kukulka w jakimś stopniu determinuje życie obu policjantów. Definiuje jednak ich także w wymiarze psychologicznym: obaj dojrzewają, odsłaniając stopniowo przed czytelnikami swoje charaktery. Zależało mi na stworzeniu pełnokrwistych, wielowymiarowych i nieoczywistych bohaterów, a nie herosów bez skazy i zmazy, wyciętych nożyczkami z kartonu.
Ta zamiana ról dokonana w dwóch ostatnich powieściach była więc zabiegiem nie tylko dość nowatorskim w polskiej literaturze gatunkowej – ale także wymagającym zi konstrukcyjnego punktu widzenia. Postanowiłem sięgnąć po starą prawdę, która mówi, że przeciwności się przyciągają. I na tej tezie zbudowałem obraz moich bohaterów. Obaj są tak różni od siebie, jak woda i ogień. A jednocześnie stanowią dwie strony tej samej monety.
Być może jest to zabieg celowy, by w trzeciej części zaprezentować jeszcze inną perspektywę, tudzież skupić się na konkretnej?
– Raczej nie będzie już tomu trzeciego. Serię za Abellem i Kukulką uważam za dzieło kompletne i zamknięte.
I na zakończenie proponuję spuentować ten wywiad odpowiedzią, jakie plany na najbliższą przyszłość ma Krzysztof Bochus?
– Kończę właśnie pracę nad czwartym tomem mojej współczesnej serii z Adamem Bergiem. Jak zwykle opowieść ta będzie swoistym mixem fikcji i faktów historycznych. Tym razem mój bohater stanie przed wyzwaniem na granicy swoich możliwości. Podejmie się zadania, które wydaje się niewykonalne. Uczyni to z pełną świadomością, że jeśli mu się powiedzie – to podręczniki historii i spisy lektur w polskich szkołach trzeba będzie pisać na nowo. Stawka jest więc wysoka. I niestety, ma swoją cenę. Mojego bohatera czeka morderczy -i to dosłownie – tor przeszkód. Nie zabraknie nagłych zwrotów akcji, sensacyjnych wydarzeń i wielkich emocji. Chciałbym, aby czytelnicy odebrali tę powieść jako erudycyjny, thriller przygodowy dla bardziej wymagających odbiorców. Premiera tej powieści zaplanowana jest na wiosnę przyszłego roku. Rok 2022 powinien być zresztą bogaty wydarzenia. Zamierzam poświęcić go na napisanie nowej książki z zupełnie nowym bohaterem. Będzie się działo.