Z Romą J.Fiszer rozmawiamy nie tylko o najnowszej książce, ale też po prostu o życiu, o marzeniach, o planach o tym, co tak naprawdę ma w życiu sens…
Jak na inżyniera-projektanta systemów radiokomunikacyjnych pisze Pani niezwykle subtelnie, poetycko, romantycznie, piękną polszczyzną.
Pozornie rozpocznę obok pytania. Projekt systemu radiokomunikacyjnego, choć dotyczy specjalistycznej techniki, powinien być napisany językiem zrozumiałym, nie odstręczającym od wgłębiania się w jego szczegóły. Czytają go przecież nie tylko fachowcy z branży, lecz także handlowcy i decydenci. Język projektu musiał zachęcać do zapoznania się z całością, oddziaływać na wyobraźnię. To była dla mnie swego rodzaju szkoła pisania. Teraz, podczas pracy nad powieściami, wspomagają mnie, jak tylko się da, panie zajmujące się redakcją i korektą. Ich wszelkie uwagi przyjmuję z uwagą i pokorą. Przyznać też muszę, że na wszystkich poziomach nauki udało mi się trafiać na bardzo dobrych polonistów, a także przejąć w genach jakieś umiejętności po mamie, też polonistce. Jednak wciąż uczę się tej bardzo trudnej sztuki, a pomaga mi w tym zamiłowanie… do słuchania muzyki. Żeby napisać określoną scenę, muszę ją sobie najpierw szczegółowo wyobrazić, niejako w sposób filmowy – muzyka w tym pomaga. A potem trzeba tylko dobrać odpowiednie środki literackiego wyrazu i już…
Pisanie to hobby czy sposób na życie? Nie żeby nie można było tego połączyć… 🙂
W wyidealizowanym świecie pewnie tak bywa, że literat ma wszystkiego w bród, więc spełnia się w pisaniu. Tylko gdzie taki świat znaleźć?! Odpowiadając zaś precyzyjnie… No jasne, że lubię pisać, wiem też zawsze dokładnie co i jak chcę napisać, bo najpierw powstaje szkic fabuły, potem przy muzyce działa wyobraźnia, nasącza się tekst środkami literackiego wyrazu, uzupełnia wątkami historycznymi, opowiadaniem o pięknych miejscach. Dopiero wówczas pisanie ociera się o hobby. Pisanie pochłania jednak ogromne ilości czasu, który inni spożytkowują na prawdziwy odpoczynek, realne zwiedzanie świata, więc czasami po prostu zazdroszczę im.

Pisała Pani na początku do szuflady… Gdyby nie córka – to kto wie, może nadal by tak było… Dlaczego? To wynikało z pokory? Z niepewności siebie? A może ze strachu, że nikomu się nie spodoba?
Owszem – kiedy już córka wymusiła na mnie, że mam pisać, wciąż moje życie pełne było projektowania systemów radiokomunikacyjnych. Pisanie było odtrutką, zajęciem głowy po pracy czymś zupełnie innym. Często dopiero wieczorami, kiedy po pracy wracało się do domu. Zamiast oglądania filmu, czy programu rozrywkowego była radość, gdy udało się sklecić chociaż kilka zdań z opracowanej wcześniej fabuły. One były jeszcze bardzo nieporadne, sękate, ale cieszyły. Oczywistą jest sprawą, że tekst pisany był wówczas do szuflady. Objętość, która dzisiaj zajmuje mi cztery – góra pięć miesięcy, wówczas powstawała przez prawie pięć lat. Bez pośpiechu i konkretnego przeznaczenia. Nie było mowy, że on powstaje dla innych. Miał być dla siebie, dla rodziny, potomnych. Dostałam od córki zadanie, więc trzeba było je zrealizować, tym bardziej, że było tam sporo wątków z historii rodziny.
Pandemia, wojna… Ostatnie lata to ciągły niepokój. Jak to wpłynęło na Pani twórczość?
Staram się nie oglądać telewizji, nie kupujemy codziennych gazet, coraz rzadziej nabywamy także kolorowe, ale jest inny „dostawca” wszystkich złych i dobrych wieści… internet, będący przy okazji złodziejem czasu. Nie da się przed nim uciec, bo to także kopalnia wiedzy, bez której dzisiaj trudno się poruszać, także pisać powieści. Mam swoje poglądy społeczne, historyczne, więc jakoś daję radę, ale są momenty najdelikatniej mówiąc krytyczne. Na razie cieszę się, że w opisywanych przeze mnie historiach w sadze kaszubskiej, czy pojedynczych powieściach, akcja toczy się dopiero w latach 2012 – 2017, więc wciąż mam jeszcze trochę „luzu”, żeby o pandemii i wojnie nie wspominać.

Pisarze często twierdzą, że wolą pisać czarne charaktery (podobnie jak aktorzy – grać). W Pani książkach czarnych charakterów nie ma zbyt wielu. Nie tęskni Pani za stworzeniem takiego soczystego ZŁEGO?
Zła wokół jest zbyt wiele. Nie czuję żadnej potrzeby aby jeszcze o tym pisać, co nie oznacza, że nie przywołuję złych zdarzeń, czy złych bohaterów. Robię to z obowiązku „fabularnego”, ale bez specjalnej przyjemności. Na ogół dotyczy to jednak czasów historycznych. Zdaję sobie natomiast sprawę, że współcześni bohaterowie nie mogą być idealni, przesłodzeni, stąd w ich cechach charakteru, czy zachowaniach są i takie, które bywa, że nie podobają się ani mnie, ani czytelnikom.Muszą być jednak w miarę podobni do osób, które spotykamy wokół siebie, z ich zaletami i wadami. Stąd uśmiecham się czytając czasami opinie, że np. Elwira bywa niesprawiedliwa i nadęta, a Krzysztof niezaradnym idealistą. Ale czyż tak nie jest właśnie w otaczającym nas świecie? Spójrzmy też czasami w lustro.
Czy da się scharakteryzować jakoś Pani czytelników? Czy myśląc o nich ma Pani jakąś konkretną grupę przed oczami?
Staram się tak pisać, aby moje książki mogły zainteresować jak najszersze grono czytelników. Stąd bohaterkami są kobiety wszystkich grup wiekowych, ciekawi mężczyźni, a także dzieci. Myślę zawsze o czytających i rozmawiających o książkach rodzinach, stąd kładę nacisk na fabułę dziejącą się w rodzinie. Zdarzają się także bohaterowie samotni, ale staram się tak pokierować ich losami i zdarzeniami, aby i oni z kimś się spotkali, związali, zaznali ciepła innej osoby, może nawet zawiązali rodzinę. W treści moich książek, o czym było już wspominane, jest zawsze dużo muzyki, i to najróżniejszych gatunków, sporo wracam do historii, odwiedzamy ciekawe miejsca. Czynię tak, aby czytelnicy zmęczeni codziennością mogli przy jej treści odpocząć.

Słyszałam, że Pani rodzinny dom był przepełniony literaturą. Nie można było jej nie pokochać. To prawda?
Mama była polonistką, a tato znał na pamięć choćby obszerne fragmenty „Pana Tadeusza”. Było więc do kogo równać, rodzice stymulowali naszymi literackim zainteresowaniami, ale niczego nie zabraniali, ani nakazywali czytać. Najpierw jednak szkolne lektury, padało nieustannie z ich ust. Książek w biblioteczce domowej było sporo, bo i nas dzieci było sporo – dziewiątka. Młodsi szybko zaciekawiali się cóż takiego czytają starsze siostry, czy bracia. Panowała w tym zakresie pewnego rodzaju rywalizacja, współzawodnictwo. Wypożyczanie książek w bibliotekach szkolnych i publicznych należało do codzienności, bo tych domowych robiło się szybko za mało. Tak funkcjonował dom w czasach kiedy telewizor włączany był dopiero wieczorem, a innych „złodziei czasu” też jeszcze nie było. Stąd trudno było nie zakochać się w książkach.
„Miłość to nie grzech” jest kontynuacją „Szczęścia pod świerkami”. Co ważne – obie książki można czytać niezależnie, bez konieczności znajomości pierwszej części. Proszę uchylić rąbka tajemnicy co nas – czytelników w „Miłości…” najbardziej zachwyci, zaintryguje i wreszcie – jaki historyczny lub geograficzny bohater się tam pojawi – bo to zawsze równie istotne jak ludzcy bohaterowie.
Nieustannym bohaterem moich książek jest Gdynia, swoisty fenomenem naszych czasów, miasto, w którym mieszkam od pięćdziesięciu trzech lat. Stąd tak wiele piszę o jej historii, wydarzeniach dobrych i złych, a także o miejscach wywołujących drżenie serca. W fabule premierowej powieści, oprócz scen związanych z Gdynią, pojawi się tym razem intrygujące zdarzenie, którego akcja toczyć się będzie w Borach Tucholskich. Leśne uroczysko w pobliżu leśniczówki Świerki przeczesują nieznani mężczyźni szukaczami metali. Kim są, czego poszukują? Kiedy okaże się, że coś wynoszą z lasu w skrzyniach, akcja przyspieszy prawie jak w filmie sensacyjnym. Leśniczy Krzysztof zostaje ranny, następuje pościg za mężczyznami aż do granicy z Niemcami. W tych scenach pojawią się dobrzy znajomi z mojej sagi: Eliza, Max, policjanci Zawada i Pietryga. Zagadka wyjaśni się, ale teraz niczego więcej nie zdradzę. Wspomnę tylko, że o uczuciach Elwiry i Krzysztofa także będzie sporo.
„Miłość to nie grzech” – Roma J. Fiszer
opis wydawcy:
Elwirę i Krzysztofa połączyła tragiczna historia miłości ich pradziadków, która narodziła się na pokładzie transatlantyku „Batory” podczas drugiej wojny światowej. Po rozwikłaniu tajemnicy ich relacji dziewczyna wydaje książkę o trudnych losach tego związku.
Teraz krążąc pomiędzy leśniczówką w Świerkach, gdzie mieszka jej ukochany, mieszkaniem babci, która snuje przed nią wspomnienia o dawnej Gdyni, a rodzinnym letniskiem w Zielonym Dworze nad jeziorem Mausz, Elwira odnawia kontakty z dawnymi znajomymi i nawiązuje nowe przyjaźnie.
Tymczasem na uroczysku w pobliżu leśniczówki pojawiają się dwaj mężczyźni z wykrywaczami metalu. Krzysztof trafia na nich podczas rutynowego obchodu lasu. Rozmawiający po niemiecku mężczyźni rozkopują uroczysko i wynoszą stamtąd tajemnicze skrzynie. Kim oni są i czym właściwie się zajmują? Co w tej zagadkowej sprawie zostanie jeszcze odkryte?

Rozmowę przeprowadziła Anna Matusiak-Rześniowiecka
Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozprzestrzenianie artykułu bez zgody autora jest zabronione!
Prawo chronione przez ustawę z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych: Dz.U. z 1994 r. Nr 24, poz. 83