– Zdarzają się takie sytuacje, w których kłamstwa mogą chronić naszych bliskich. Gorzej, kiedy kłamstwem próbujemy zawojować świat. Wówczas takie działanie może nas doprowadzić do katastrofy – mówi serwisowi wtonacjikultury.pl Robert Małecki, który wydał następną powieść.
fot. Mikołaj Starzyński
Kamil Piłaszewicz: Zanim przejdziemy do mówienia o samej książce, to ile Roberta Małeckiego jest w Piotrze Warocie?
Robert Małecki: Na szczęście niespecjalnie dużo. Z resztą, podobnie, jak przy tworzeniu innych postaci, jestem daleki od tego, by bohaterowie przypominali mnie samego. Oczywiste jest, że są pewne zbieżności, które zapewne ma Pan na myśli. Piotr też był dziennikarzem, który z biegiem czasu stał się autorem powieści obyczajowych. Ponadto mieszkamy w tej samej gminie. Ale na tym zbiór części wspólnych się kończy. Bo kiedy tworzę postać, to muszę pamiętać, żeby nadać jej takie cechy, które umożliwią osiągnięcie celu fabularnego, który przed nią stawiam.
Pisanie thrillerów z perspektywy pisarza powieści obyczajowych jest innowacyjnym podejściem, więc chętnie dowiem się, jak doszło do tego, że taką rolę przypisał pan głównemu bohaterowi?
– W zasadzie to nie ma większego znaczenia. Piotr równie dobrze mógłby pisać powieści kryminalne, sensacyjne, thrillery, czy, chociażby utwory erotyczne, a nawet mógłby być poetą. Jest mi to zupełnie obojętne i nie przywiązywałbym, aż takiej uwagi do tej kwestii. Zależało mi tylko na tym, by główny bohater miał wolny zawód. Wszystko po to, by w pracy zawodowej sam był sobie sterem i okrętem, i mógł całkowicie zaangażować się w poszukiwania brata.
Odnośnie do tworzenia przerażających historii, to właśnie dlaczego tenże tytuł bardziej uczy np. o sile rodzinnych więzi, niż ma na celu przestraszyć odbiorcę?
– Moim celem nie jest straszenie kogokolwiek. To zadanie raczej dla autorów horrorów. Kiedy piszę kryminał lub thriller, to myślę wyłącznie o tym, by moja powieść była wciągająca, interesująca, by czytelnikowi towarzyszyło napięcie i dreszczyk emocji. To jest mój cel. Oczywiście za każdym razem chcę napisać dobrą powieść, która ma mieć określony temat. W „Najsłabszym ogniwie” chciałem poruszyć problem więzi rodzinnych i zachęcić nas wszystkich do refleksji na ten temat. Czy i ile jesteśmy w stanie poświęcić dla swoich bliskich, dla braci, sióstr, dla rodziców i dla dzieci.
Być może postać Piotra Warota edukuje, że życie autora powieści nie zawsze jest tak kolorowe, jak wydaje się większości czytelnikom?
– Być może tak… Jednak, czy rzeczywiście odbiorcom się wydaje, że pisarze mają tak kolorowe i bezproblemowe życie? Mam nadzieję, że nie. Bo to zawód jak każdy inny, a pisanie należy do zajęć pozbawionych romantyzmu. Ale oczywiście kocham tę robotę i nie zamieniłbym jej na nic innego.
Wracając do jednego z poprzednich pytań, jak wyglądał proces tworzenia tego tytułu?
– Pewnego pięknego dnia postanowiłem, że moja następna publikacja będzie swego rodzaju „tribute to” Harlan Coben. Bo jego twórczość towarzyszy mi od dawna, a sam autor mocno mnie inspiruje. I tak, podobnie, jak w większości dzieł Cobena, akcja „Najsłabszego ogniwa” rozgrywa się na obrzeżach miasta. W moim przypadku – na podtoruńskiej wsi. Chciałem też, żeby ta powieść opowiadała o tzw. zwykłych ludziach, ich codzienności, relacjach z sąsiadami. Kłopot polega na tym, że w pewnej chwili, jak to u Cobena, ktoś detonuje bombę w dotychczasowym, dostatnim życiu bohatera, a czytelnik obserwuje, jak tenże bohater poradzi sobie w nowej dla niego, dramatycznej sytuacji.
Ile i jakiej dokumentacji musiał zgromadzić Robert Małecki, by wiernie odtworzyć rzeczywistość w fabule tej powieści?
– Akurat w tym przypadku, to niespecjalnie dużo. Uogólniając, miałem chyba tylko taką jedną poważniejszą konsultację. Rozmawiałem z koleżanką, znakomitą kardiolożką, która notabene uczestniczyła w moim kursie pisarskim w „Maszynie do pisania”. I ta konsultacja dotyczyła zdrowia ojca Piotra Warota, tego, by móc jak najwierniej oddać historię jego dolegliwości zdrowotnych, uprawdopodobnić je na potrzeby przebiegu fabuły.
Przy pozostałych tematach mogłem do woli czerpać z własnego doświadczenia, bo jak już wspomniałem, główny bohater parał się zarówno dziennikarstwem, jak i pisaniem powieści.
Ze swoich doświadczeń związanych z odbiorem tego dzieła, przyznaję, że były momenty, kiedy musiałem odłożyć tę publikację, by odpocząć. I bynajmniej nie mam na myśli warsztatu autora. A twórca ile razy i kiedy odkładał dalsze tworzenie tejże historii?
– Generalnie nie lubię odpoczywać od fabuły, którą konstruuję, bo im dłużej pisarz odpoczywa od wymyślonej historii, tym trudniej mu do niej powrócić. Idealną sytuacją jest ta, kiedy mam szansę być w tym tekście codziennie i za każdym razem mogę dopisywać chociażby jedno nowe zdanie.
Bo czytelnik wyczuje to czy autor umiejętnie spina swoją fabułę, czy jednak opowiadana historia mu się rozjeżdża.
Niestety w przypadku „Najsłabszego ogniwa” było tak, że z przyczyn zdrowotnych, mam tu na myśli głównie przechorowanie Covidu-19, musiałem tę historię odłożyć na miesiąc. I kiedy po tym czasie usiadłem do ponownego czytania, przyznaję, że niektóre fragmenty mi się nie podobały i musiałem je napisać od nowa. Później pojawiło się jeszcze kilka przerw, ale były już związane z tym, że znacząco zostały poluzowane obostrzenia i wróciły spotkania autorskie na żywo. A byłem za nimi ogromnie stęskniony! Dlatego nie mogłem przepuścić okazji, by zobaczyć się z czytelnikami w różnych częściach kraju.
Skupiając się już na samej powieści, dlaczego „Najsłabsze ogniwo” edukuje, że „zło czai się w każdym z nas”, tylko bezpośrednio od nas zależy, czy będzie ono wyznaczało nam kierunek życia?
– Nie sądzę, by tak było. I chyba nie zawarłem takiej tezy w powieści. Wydaje mi się, że w każdym z nas są dwie dusze, ta dobra i ta zła. I człowiek jest areną walki obu tych sił. To często od okoliczności zależy, która z nich przejmie władanie. Jednak to są rozważania filozoficzne, których w tej powieści, jak sądzę, nie prowadzę.
Natomiast faktycznie w wielu sprawach kryminalnych jest tak, że o tym, czy ktoś wejdzie na ścieżkę zła, decyduje impuls przy specyficznym splocie okoliczności. I taka konstatacja jest przerażająca, bo oznacza, w każdym z nas może się kryć potencjalny morderca.
Być może „Najsłabsze ogniwo” uczy, że zło bierze się z kłamstwa, bądź niedomówień?
– Nie ma tu jednej, klarownej odpowiedzi, ponieważ jest to uzależnione od tego, o jakim kłamstwie, czy też niedomówieniu mówimy. Czasami zdarza się, że fałszywe świadectwo jest uznawane za tak zwane dobre kłamstwo. I w tej powieści takie również się znajdują, m.in. wtedy, gdy główny bohater musi przekazać swoim dzieciom informację o tym, że jego ojciec, czyli ich dziadek, leży w szpitalu i jego życie jest zagrożone.
Zatem, jak widać, zdarzają się takie sytuacje, w których kłamstwa mogą chronić naszych bliskich. Gorzej, kiedy kłamstwem próbujemy zawojować świat. Wówczas takie działanie może nas doprowadzić do katastrofy.
A co sam Robert Małecki chciał przekazać odbiorcom, spisując historię Warotów?
– Przede wszystkim to, jak istotne są więzi międzyludzkie, a zwłaszcza te rodzinne. Marzyłoby mi się, żeby książka zachęciła nas do refleksji nad tym, jak daleko posunęlibyśmy się, by ochronić życie i zdrowie naszych bliskich.
Kończąc rozmowę, przyznam, że „Najsłabsze ogniwo” to mistycznie utkana fabuła i, jak pisałem w recenzji, jest to publikacja magiczna, ponieważ za każdym czytaniem odkrywa się coś nowego. I tylko z pozoru wydaje się, że wcześniej to coś się przeoczyło. Dlatego nie tylko dziękuję za przygodę z taką historią i sposobem jej zbudowania, a także nie żebym coś zapowiadał, ale poprzeczkę autor ustawił sobie na bardzo wysokim poziomie, gdy będzie siadał do tworzenia następnej historii…
– Bardzo się cieszę i serdecznie dziękuję za Pańskie słowa! Jestem niezmiernie zadowolony, że powieść się Panu spodobała. Natomiast jeżeli chodzi o tę symboliczną „poprzeczkę”, to uważam, że pisarz nie może o niej myśleć. Rywalizacja z samym sobą nie pomaga w pisaniu. Trzeba przyjąć za fakt, że autor raz napisze lepszą, a raz gorszą powieść. To jest nieuniknione.
Natomiast za każdym razem, kiedy siadam do laptopa mam marzenie, by tworzyć powieść jeszcze bardziej interesującą i wciągającą. Tak jest i teraz, kiedy pracuję nad kolejnym thrillerem. A czy to się uda? Zobaczymy.
Wspomniał pan o następnej publikacji, więc niewybaczalnym błędem dziennikarskim byłoby, gdybym nie dopytał, co możemy o niej powiedzieć?
– Na razie nie za wiele. Akcja powieści będzie osadzona w czasie pandemii, która nie będzie jednak grała znaczącej roli. Znajdziemy się w fikcyjnym, niewielkim mieście między Toruniem, a Bydgoszczą, gdzie działa elitarne liceum medyczne. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś interesującego.