Jake Adelstein jest jedynym amerykańskim dziennikarzem śledczym, któremu dane było odkryć i bliżej poznać tajemnice japońskiego świata przestępczego. Przynajmniej z takim zdaniem spotykamy się, kiedy zaglądamy do opisu lektury. I choć z początku byłem sceptyczny, co do tego, do jakiego obrębu tego półświatka może zostać dopuszczony obcy – gaijin; tak przyznaję, że nawet nie podejrzewałem, że może to być, aż tak spory fragment…
O czym opowiada ten tytuł?
W książce autor przedstawia nie tylko interesującą fabułę. Również zwraca uwagę na liczne problemy społeczne. I prezentuje, dlaczego jest bardzo cienka linia granicy między światem ludzi przyzwoitych, a tych, którzy krążą w środowisku przestępczym, czy też na jego obrzeżach. I jeżeli chcecie zapoznać się z samym opisem fabuły, to zapraszam Was do zerknięcia do serii #wtonacjipromocji, jak i do kliknięcia tego linku: https://wtonacjikultury.pl/2021/09/23/wtonacjipromocji-tokio-vice-czyli-czas-odkryc-brutalna-twarz-japonii/.
Jaki jest to reportaż?
Dlatego też w tym tekście, który należy do serii #wtonacjirecenzji, nie przedstawię faktów, historii i problemów, z jakimi zmagają się poszczególni bohaterowie. Jeśli miałbym już coś szepnąć Wam na temat akcji, to dodam, że momentami odbiorca ma wszelkie dane ku temu, by się zastanawiać, czy obcuje jeszcze z reportażem, czy już z thrillerem…
Dlaczego?
Nie od dziś wiemy, że mroczne światy, jak i zło kryje się wszędzie. Nie ma stref wolnych od demonów, które przejmują kontrolę nad co niektórymi ludźmi. Jednak nie do każdego miejsca można dotrzeć. Do tej pory, kiedy słyszało się o japońskim półświatku, częściej, przynajmniej w moim przypadku, myślało się o hermetycznie zamkniętym środowisku. O takim, do którego nie sposób wejść rodzimym mieszkańcom, że już nie wspomnę o „obcych”.
Przecież ta tematyka była już poruszana…?
I choć w filmach, tudzież serialach twórcy niejednokrotnie podejmowali się ukazania tej tematyki, tak do tej pory były to raczej produkcje, które opierały się o konkretnym wyobrażeniu tego świata. W tej książce otrzymaliśmy reportaż, w którym nie ma miejsca na twórcze kreowanie tego miejsca. Momentami nawet lepiej nie korzystać ze wspomnianej zdolności…
Wykrycie olbrzymiej afery to jedyne, z czym się spotykamy?
Ano nie. W zasadzie to sam fakt jej odkrycia jest dopiero początkiem. Czego konkretnie? Tego dowiecie się, sięgając po tę pozycję. Aby za bardzo nie spojlerować, dodam tylko, że kiedy autor siadał po raz pierwszy do spisania wspominanych informacji, otrzymywał anonimowe groźby. Kiedy nie dawał za wygraną, pojawił się międzynarodowy skandal rzutujący na jego osobę, a także… groźby yakuzy.
Szaleństwo w najczystszej postaci?
Mimo tego autor zdecydował się dopisać książkę do końca, a następnie ją opublikować. Brzmi jak typowe działanie samobójcy? Na to pytanie każdy odbiorca powinien odpowiedzieć sobie indywidualnie, kiedy będzie już po lekturze…
W takim razie, jak czyta się wspominaną pozycję?
Z własnych doświadczeń mogę potwierdzić, że z zapartym tchem. Ani na krok nie ustępuje ona kryminałom, bądź sensacyjnym powieściom. „Problem” tkwi w tym, że ta publikacja nie należy ani do jednego, ani do drugiego gatunku. I chyba właśnie to nadaje jej jeszcze większego mroku… Mimo że wiemy, że kraj Kwitnącej Wiśni jest specyficzny i pod wieloma względami różny kulturowo, tak przyznaję, że nie sądziłem, że aż do tego stopnia…
Czyli autor zasługuje na same pochwały?
I tak, i nie. Z jednej strony należy docenić to, jak daleko był w stanie dotrzeć, tj. do ilu i jakich informacji. Jednak z drugiej pojawiają się momenty, kiedy odbiorca ma wszystko, by zastanowić się, czy właśnie poznaje kolejne strony thrillera, czy autobiografii. I wiadome jest, że każdy autor może do gatunku, jakim jest reportaż podchodzić na własnych zasadach. Tak samo oczywiste jest, że niektórzy próbowali zaprezentować siebie z określonej strony. I, jako że osobiście nie przepadam za tego typu podejściem, to za to „muszę” obniżyć nieco ocenę książki.
To jedyny zarzut?
I ponownie odpowiem w podobny sposób jak wyżej: i tak, i nie. Z początku poznając się z tą lekturą, odnosiłem wrażenie, jakoby autora fascynował temat nie tylko innej kultury, ale również innego stosunku do stosunków cielesnych niż w tradycji europejsko-amerykańskiej. Nieco zaskoczyło mnie również, że z początku nie miał oporów np. moralnych, by skorzystać z niektórych płatnych usług, by dopiero po czasie zorientować się, że dochodziło do aktów przemocy i wykorzystywania. Jednak im „dalej w książkę”, tym jego podejście stawało się coraz bardziej profesjonalne. Miejsce fascynacji zajęły – na tyle, o ile to możliwe – obiektywizm i zdroworozsądkowe podejście.
Podsumowanie, czyli jaki ogłaszam werdykt?
W mojej opinii Jake’a Adelsteina należy docenić za to, że był w stanie dotrzeć do tego typu informacji, jakie opisał w książce; a także, że nie ugiął się pod pręgierzem gróźb. Nie sposób przejść obojętnie również obok tego, że czuć modyfikację podejścia autora do opisywanych wydarzeń. I o ile to można zaliczyć zarówno po stronie plusów, jak i minusów; tak nie jestem zwolennikiem tego, by w reportażu dochodziło do szkicowania biografii. Jake zaprezentował się w tej lekturze jako dziennikarz, który kroczy drogą tzw. amerykańskiego snu; a wszystko za sprawą tego, jaką aferę odkrył i, do którego miejsca był w stanie dotrzeć, by później je przelać na papier.
Na jaką notę zasługuje „Tokyo Vice. Sekrety japońskiego półświatka”?
Argumenty za i przeciw przedstawiłem wyżej. Dlatego też w ostatnim akapicie powiem tyle, że temu reportażowi wystawiam notę osiem w dziesięciopunktowej skali. Mając nadzieję, że swoje stanowisko przedstawiłem klarownie, zapraszam Was do dyskusji na temat wspomnianej pozycji. Co o niej sądzicie? I czy taka ocena (oraz dlaczego) jest adekwatna? I z tymi pytaniami Was zostawiam i zapraszam do śledzenia następnych recenzji.