Nasza redakcja objęła patronat nad wystawą Agrome(n)tal, która miała swój wernisaż 13 stycznia 2023 roku w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej. Można ją oglądać do 5 lutego tego roku. Artysta, tworzący w nurcie psychodelii, z którym miałam przyjemność rozmawiać to Marek Rachwalik. Pochodzi ze wsi Kłomnice w województwie śląskim. W jego dziełach możemy znaleźć sporo elementów nawiązujących do ludowego folkloru, ale też przede wszystkim do metalu jako muzyki i kultury alternatywnej.
Magda Lipińska: Spotykamy się na wystawie Agrome(n)tal, obrazy jakie mamy okazję na niej zobaczyć są niejako wizualizacją gatunków muzyki metalowej. Może opowiesz o tym więcej naszym czytelnikom? Skąd taki pomysł na obrazowanie muzyki metalowej?
Marek Rachwalik: To nie jest do końca tak, że każdy pojedynczy obraz to osobny gatunek muzyki. Te obrazy gdzieś tam odnoszą się do tego metalu, niekoniecznie do konkretnego gatunku. To mogą być po prostu wizualizacje logotypów lub maskotek, stworzyłem też np. ni to psa, ni to lwa, który jest tropicielem pozerów. Są też motywy, które nie do końca nawiązują do metalu, jak np. kopulujące opony, to obraz o tytule „Jak powstają rzeźby ogrodowe”. Także, odpowiadając na pytanie, skąd się to wzięło… Myślę, że moje malarstwo w swojej formie, czyli dopieszczaniu detali, kolorystyce psychodelicznej, nie zmieniło się w zasadzie od kilkunastu lat, czyli od momentu kiedy zacząłem na studiach robić pierwsze motywy inspirowane komiksami Moebiusa, natomiast cykl metalowy zacząłem dopiero jakieś siedem lat temu, powstał wtedy pierwszy obraz przedstawiający Papieża – popularny motyw okładkowy mający swoje zródło w średniowiecznych rycinach.
Na początku studiów była to głównie fascynacja psychodelią, śląską grupą Janowską i Oneiron, Urbanowiczem, ale też całą rzeszą malarzy surrealistycznych. Jednak w pewnym momencie ten temat wydał mi się trochę wyczerpany, stwierdziłem, że fajnie byłoby poszukać gdzieś dalej i głębiej. Metalem fascynuję się w zasadzie od czternastego roku życia, odkąd zacząłem słuchać pierwszych kaset, kupować dostępną wtedy prasę muzyczną, więc stwierdziłem, że fajnie byłoby te motywy metalowe przemycić do malarstwa. Metal przez świat sztuki jest do dziś traktowany jako zjawisko marginalne i raczej jest obśmiewany, postrzegany jako coś głupiego, kiczowatego, coś co w ogóle jest bez sensu i nie ma jakichkolwiek praw bytu.
Stwierdziłem, że można ten temat metalu przenieść z lekkim humorkiem. Myślę, że to, że metal był przez wiele lat odrzucany, było spowodowane brakiem dobrej opinii o nim. Dzisiaj to jest taki ugrzeczniony miś, który jest wytresowany i nikomu nie zrobi krzywdy, natomiast trzeba pamiętać o tym, że w latach 80., lub jeszcze na początku lat dwutysięcznych, był zjawiskiem, w którym dochodziło do różnych niefajnych sytuacji, takich jak: homofobia, rasizm, szowinizm, morderstwa, podpalenia, pobicia, przemoc na koncertach, okradanie słabszych z koszulek. Pamiętam też, jak na Chorzowskim koncercie Infernal War w 2007 roku dostałem zakrwawionym świńskim łbem, co dziś jest nie do pomyślenia.
Tak, metal też na pewno kojarzył się bardzo z satanizmem.
Marek Rachwalik: No, satanizm to taka pierwsza liga, ale też inne zjawiska, które się wymykały poprawności politycznej. Do dziś ten prawdziwy undergroundowy metal jest ostatnim bastionem we wszelkich rodzajach sztuk, gdzie poprawność polityczna nie ma dostępu. Dlatego głównonurtowy świat sztuki zawsze ten metal odrzucał, bo było to dla nich coś zbyt barbarzyńskiego, dzikiego i nieokiełznanego. Myślę natomiast, że ze świata metalu sztuka może czerpać inspirację. Pierwsza taka rzecz, czyli bezkompromisowość, bo nie ma tu ustępstw, pójścia na łatwiznę, po prostu jeśli coś nie gra, to mówimy o tym szczerze. No i przede wszystkim młodzieńcza witalność, nastoletni wkurw, bunt przeciwko religii, korupcji, polityce, przeciwko różnym rzeczom, które gdzieś tam uciskają, czy to młodzież, czy generalnie społeczeństwo.
A jeśli chodzi o sam nurt psychodelii, bo wydaje mi się, że to jest nurt niszowy, mniej znany, a na pewno mniej znany ogółowi społeczeństwa, niż na przykład klasycyzm czy impresjonizm.
Marek Rachwalik: Myślę, że to jest właśnie ten punkt wspólny między metalem a psychodelią, artyści psychodeliczni oraz metalowi zawsze byli gdzieś na marginesie. O artystach psychodelicznych nie było dobrej opinii, bo np. lubili sobie testować różnego rodzaju narkotyki, jak chociażby grupa Oneiron, która nie kryła się z tym, że poddawali się różnym seansom zmieniającym świadomość.

Tak, jest też bardzo ciekawa książka na ten temat, Encyklopedia polskiej psychodelii, Kamila Sipowicza.
Marek Rachwalik: Tak, chyba tworzy drugą część, ja mu nawet wysłałem kilka ilustracji do tej książki, bo napisał do mnie, niewiadomo jednak kiedy ona wyjdzie, ale możliwe, że ukażą się tam moje rzeczy.
O, no ja właśnie jestem szczęśliwą posiadaczką tego białego kruka, nie udało mi się jej kupić, gdy była w sprzedaży, ale zależało mi na niej tak bardzo, że kupiłam ją z drugiej ręki za zawrotną kwotę.
Marek Rachwalik: Ja jej właśnie niestety nie mam, ale myślę, że jeśli faktycznie wyjdzie ta kolejna część, to go zapytam czy gdzieś miałby jeszcze jakiś egzemplarz. A może będzie jakieś wznowienie, ze względu na drugą część.
Fajnie by było, jakby faktycznie wznowili, bo jest bardzo ciekawa. A druga część to już w ogóle byłaby mega. Wróćmy jeszcze na chwilę do wystawy, bo ciekawi mnie nazwa Agrome(n)tal.
Marek Rachwalik: Agromental to takie proste połączenie: „Agro”, czyli kultura agrarna, bezpośrednie nawiązanie do wiejskości, rolnictwa, do tego co jest na prowincji. „Mental”, czyli duchowe powiązanie z tym wszystkim. Oraz „Metal”, jako metal. Czyli mentalne związanie z metalową i agrarną sferą.
Tak, bo w sumie w opisie wystawy tak właśnie czytamy, że wszystkie te elementy połączyłeś.
Marek Rachwalik: Tak, mieszkam w małej miejscowości między Częstochową a Radomskiem, nie jest to oczywiście totalnie zabita dechami dziura, gdzie są trzy domy oraz same pola naokoło, każdy ma kury, kaczki i żywi się tym co znalazł w ogródku… Jest to miejscowość, która w ostatnich latach przybrała klimat małomiasteczkowy, gdzie pojawiają się jakieś supermarkety i tak dalej, ale wystarczy odjechać rowerem, dosłownie kilometr i już mamy osady, pochowane w zagajnikach i tego typu motywy folklorystyczne, ogródkowe często można spotkać. Stąd dużo podobnych akcentów np. muchomorowych, rzeźby z gumiaków. Ten stawik tutaj na środku ma pełnić funkcję oczka wodnego, przypomina zresztą staw, który jest u mnie w centrum Kłomnic, do niedawna była na nim trawiasta wysepka. Także takie są powiązania ogólne.
A idąc dalej, wieś. Skąd ta miłość, pasja do niej? Od zawsze tam tak sobie żyjesz, czy po prostu w którymś momencie życia w mieście stwierdziłeś „dosyć” i wróciłeś na wieś, bo takie historie też się często zdarzają?
Marek Rachwalik: W tej miejscowości mieszkam, tam się wychowałem, dobrze się dogaduję z rodzicami, mamy duży dom, z całym parterem dla mnie, ogromną pracownią, stołem do ping ponga i salką, gdzie z kumplem rzępolimy prymitywny black metal. Dobre warunki, zieleń za oknem i w zasadzie nie mam potrzeby, żeby się przenosić do miasta, tym bardziej, że istnieje Instagram, Facebook, kontakt ze światem jest w telefonie. Poza tym mam naturę odludka, pustelnika i outsidera, raczej nie potrzebuję żadnych imprez, jeżdżę tylko na koncerty black metalowe. Mieszkałem w Katowicach przez osiem lat, kiedy wróciłem do domu media społecznościowe jeszcze nie pracowały z taką pełną parą jak teraz, nie wszyscy mieli Facebooka, kontakt z ludźmi był trochę ograniczony i to wówczas było frustrujące. Wtedy wiele razy myślałem o tym, żeby się przeprowadzić do Warszawy, ale po czasie stwierdziłem, że w sumie po co mam się męczyć w pracowni z widokiem na obsikany mur, lepiej sobie fajnie zorganizować miejsce, w którym żyję obecnie. Dodatkowo największe przyjaźnie jakie mam, są właśnie z okolic Częstochowy, tam chodziłem do plastyka. Kłomnice są 20 kilometrów od Częstochowy, także jak trzeba zaczerpnąć kultury, iść do kina czy coś zrobić, to po prostu jadę do miasta. Na wystawy większe i tak ruszam pociągiem dalej.
A miłość do sztuki skąd się u Ciebie wzięła? Poszedłeś na studia na ASP, ale jak to się w ogóle zaczęło?
Marek Rachwalik: Od wczesnych lat wykazywałem zainteresowanie rysunkiem, ten rysunek wychodził mi całkiem nieźle, przerysowywałem ilustracje z albumu Artura Grottgera, czyli realizm historyczny, te postacie i kadry były trudne w odwzorowaniu, ale fascynowało mnie to. Myślę, że Artur Grottger i Iwan Bilibin, rosyjski ilustrator baśni ludowych, przygotowali mnie do późniejszej estetyki metalowej, byli to autorzy bardzo mroczni, mimo tego, że jeden z nich ilustrował baśnie dla dzieci. Nie mieli zahamowań, żeby pokazywać stosy trupów, czaszki, czarownice, makabryczne obrzędy. Pamiętam, że jak byłem dzieckiem to się bałem tych ilustracji, z jednej strony był to strach, a z drugiej pełna fascynacja, która później odżyła na nowo w metalu, kiedy zaczynałem tej muzyki słuchać, czytać pisma. Do dzisiaj otoczka metalu jest bardzo mroczna, turpistyczna, ocierająca się o satanizm, kościotrupy. To wszystko wynika z baśniowości, świata fantasy, bo jakby cały metal jest oparty na baśni i świecie fantasy. Cała ta przygoda z metalem jest przedłużeniem dzieciństwa moim zdaniem. Jak sobie to czasami analizuję, to dochodzę do wniosku, że muzyk metalowy w wieku 40 czy 50 lat jest w zasadzie u szczytu kariery, a jak go porównujemy do artystów z innych gatunków kontrkultury, np. z hip-hopem, to w zasadzie 40-letni raper jest już na emeryturze, raczej nie koncertuje, czy nie nagrywa płyt, natomiast w przypadku muzyków metalowych, ta kariera ciągnie się conajmniej do 60-tki. Metal w jakiś sposób konserwuje, pozwala na utrzymanie młodzieńczego ducha i witalności.
Tak, to takie szaleństwo na scenie. No zobaczmy chociażby na Ozzy’ego Osbourne’a z Black Sabbath…
Marek Rachwalik: Tak, on ma już ponad 70 lat, a ta ostatnia płyta jest naprawdę fajna i on cały czas trzyma poziom. No coś w tym jest. Ciężko mi sobie teraz wyobrazić 70-letniego Snopp Dogga, który regularnie nagrywa. Wiadomo, że muzyka to nie jest sport, tu nie chodzi o to, ale chodzi mi o tę specyfikę metalu, że jest w nim coś, co odmładza w jakiś sposób.
A wracając do Twoich początków, to zastanawia mnie jeszcze, to jak to było? Ktoś Cię dostrzegł czy sam stwierdziłeś, że to będzie coś, czym będziesz się zajmował w życiu?
Marek Rachwalik: Rodzice mnie wspierali, bo jakby mówili „nie rób tego” albo „weź, usiądź do komputera i zacznij programować”, „zacznij się uczyć jak naprawiać pojazdy, bo trzeba być mechanikiem na wsi”, to myślę, że porzuciłbym to bardzo wcześnie, ale wierzyli we mnie, więc to był pierwszy taki najważniejszy motywujący czynnik. Myślę, że od rodziców to się właśnie zaczęło.
Okej, czyli tak cię trochę popchnęli, na zasadzie „idź do tego liceum, działaj”…

Marek Rachwalik: Tak, tak, potem plastyk, który był momentem poszukiwań totalnych, to nie było tak, że ja tam poszedłem i już byłem nakierowany, że będę malował obrazy. Do końca plastyka nie wiedziałem, co będę robił. Potem poszedłem na malarstwo na ASP i przez pierwsze dwa lata to też była męka, pełna niewiadomych. Zanim ten styl malarski się zrodził, to trzeba było się naprawdę napocić i tych obrazów zrobić sporo. Wiele rzeczy musiało się wykluć, zanim doszło do metalu.
Rozumiem, to teraz przeskoczmy na chwilę jeszcze do tego gatunku, trochę skaczemy z tematu na temat, ale jest tyle wątków, które warto poruszyć, że nie sposób, aby rozmowa szła linearnie. To jest tak jak mówiliśmy na początku, taki gatunek mimo wszystko niszowy i zastanawia mnie, czy spotykasz się na przykład z krytyką swoich prac, w Internecie, hejt jakiś, czy coś podobnego?
Marek Rachwalik: Internet śledzę od dawna i bardzo lubię poddawać go różnym testom, więc lubię wrzucać te rzeczy do internetu i sprawdzać jaka jest reakcja. Oprócz tego, że wrzucam zdjęcia na swój fanpage, to lubię czasami dla zgrywy wrzucić fotkę na jakąś grupę na Facebooku.
O tak, grupy na Facebooku to jest cudo.
Marek Rachwalik: Tak, to jest złoto, grupy gdzie jest np. 60 tys. amatorów, którzy sobie wrzucają portrety koni, bukiety kwiatów i nagle bum! wjeżdża fota wymalowanego chłopa, na szpilkach w dziecięcym pokoju. Myślę, że to w jakiś sposób współgra z metalem, bo on zawsze był mega odważny i kontrowersyjny. Wszystkie te zapowiedzi, które robię z gołym torsem. Po pierwsze nawiązują do tych okładkowych motywów w metalu, które bardzo często pokazują bojowo nastawionych, muskularnych wojowników. Po drugie są emanacją wiejskości opartej na ciężkiej pracy fizycznej. Trzeba też ustalić, że metal jest nurtem bardzo zmaskulinizowanym i tworzą go praktycznie sami faceci. Tutaj są proste prawa fizyki, w te gary trzeba napierdzielać z całej siły i drzeć ryja z przepony ile fabryka dała. Jest oczywiście jakaś grupka kobiet, która w metalu fajnie sobie radzi, ale nie ma się co oszukiwać, większość to faceci.

No dokładnie, nawet jak są jakieś kobiety, metalówy, to one się nie przebijają do mainstreamu.
Marek Rachwalik: Tak, także tutaj choćby środowiska feministyczne stawały na głowie, to nie ugrzecznią tego całego gatunku, dlatego stąd też się wzięły te zapowiedzi, które trochę obśmiewają metal, a z drugiej strony są jego esencją. Wplatam w te fotki – zapowiedzi, trochę elementów folklorystycznych, prowincjonalne motywy, rzeźby, łabędzie, zawsze coś w tle tych zdjęć się pojawia, jakieś machiny, które konstruowałem na podwórku, ze sprzętów mojego taty. A czy jest hejt, no na początku na tych grupkach owszem, pojawiał się hejt, ale ja to traktuję z ogromnym dystansem, nigdy nie lubiłem wchodzić w polemikę z tymi ludźmi, wykłócać się czy komuś ubliżać. Wydaje mi się to bez sensu. Myślę, że największą bronią na ten hejt jest niereagowanie na niego w żaden sposób i ludziom się po czasie znudzi. Także, jak już teraz gdzieś wrzucam te foty, to oni mnie kojarzą, że: „a, to ten wariat”.
Już są przyzwyczajeni.
Marek Rachwalik: Tak, jedna fotka z pieskiem na łańcuchu zebrała ponad półtora tysiąca polubień, ze sto udostępnień, także to był eksperyment społeczny, który sobie testowałem, na początku wrzucając tylko na swoje profile, Instagram lub Facebook.
A nazwy obrazów? W sumie jak sprawdzałam na Twoim blogu, gdzie udostępniasz te obrazy, to ich nazwy są tak kreatywne i często zabawne, że nie sposób się nie zaśmiać, oczywiście w pozytywnym sensie. Mój ulubiony to ten z kotem, metalówa szykująca się…
Marek Rachwalik: Metalówa szykująca się do zrobienia ostrej awantury swojemu wiecznie nachlanemu metalowi?
Tak, dokładnie ten miałam na myśli.

Marek Rachwalik: Niektóre są właśnie bardziej rozbudowane, żeby zahaczyć większy kontekst metalowy albo opisać jakąś sytuację. Tak jak mówię, niektóre po prostu ośmieszają te środowiska, no bo mentalność starych metalowców, których się obserwuje na festiwalach może nie sprawiać dobrego wrażenia na pierwszy rzut oka. Czasami osoba z zewnątrz mogłaby sobie pomyśleć, że to banda totalnych pijaków i degeneratów, którzy po trzech dniach festiwalu leżą zapluci na ulicach [śmiech] i ledwo w tym gorącym słońcu ogarniają co się z nimi dzieje.
No… Obraz Woodstocku chociażby.
Marek Rachwalik: Tak, kiedyś też jeździłem, ostatni raz w 2006 roku. Także to już lata świetlne, teraz to zupełnie inaczej wygląda, myślę, że już nie ma takich skrajności. Cały sanitariat lepiej tam działa, woda i tak dalej. Wcześniej to naprawdę był taki syf, że wszyscy chodzili oblepieni metrową warstwą błota i kału [śmiech]
Jezu… [śmiech]
Marek Rachwalik: Także te tytuły… to czasami jest prosty pomysł jak np. – Metalówa, bo oprócz wkurzonej metalówy powstał obraz z rycerką w butach rycerskich na szpilkach. A czasem tytuł jest bardziej skomplikowany i opisowy.
Ale to po prostu siadasz sobie i wybierasz kilka nazw, a z nich tę najlepszą, czy jak to wygląda?
Marek Rachwalik: Czasami wymyślam, czasami spontanicznie przychodzi i go zapisuję, generalnie wszystko to, co mi wpadnie do głowy zapisuję od razu w telefonie i każdy pomysł potem analizuję.
To teraz może jeszcze na chwilę skoczmy do muzyki. Jak tworzysz obraz, bo tak sobie trochę wyobrażam, że wyciągasz to płótno i zaczynasz malować, to słuchasz jakiejś muzyki w tle? A jeśli tak, to jakiej?
Marek Rachwalik: Muzyki słucham właściwie cały czas i nie będę ukrywał, że moim zainteresowaniem jest głównie metal i to ten najbardziej ekstremalny. W dzisiejszych czasach ta muzyka się tak potężnie rozrosła, jest tyle gatunków, podgatunków, odnóg, rozgałęzień tego nurtu metalowego, że zaspokaja potrzeby na łagodne, ambientowe sfery a także na totalne zniszczenie. Sama polska scena jest przebogata, w zasadzie jakby mnie odcięli od światowej, to rodzima jest wystarczająca, mógłbym jej słuchać do końca życia. Więc tak, muzyki słucham bez przerwy, towarzyszy mi cały czas i sami też z kumplem próbujemy rzępolić.
Czytałam, że macie zespół Kurvexor, tylko nie jestem pewna, bo w jednym źródle znalazłam informację, że jest Kurvexor 666, a w innym, że sam Kurvexor.
Marek Rachwalik: Tak, na początku miało być 666, ale potem stwierdziliśmy, że kurde, nie będziemy już łamać języków i zostało samo Kurvexor, ale w logo są trzy szóstki. No to jest oczywiście totalna parodia tego czym może być taki podziemny black metalowy zespół z prowincji. Więc wpadłem na pomysł, że stworzę okładki do trzech nieistniejących jeszcze płyt. Mam nadzieję, że do momentu jak skończymy sto lat, to coś nam się uda nagrać. Na razie to nadal intensywnie uczymy się grać, mamy szkielety ośmiu kawałków, które są totalnie prymitywne, max na trzy akordy, plus galopady na perkusji. Ja na garach zacząłem się uczyć grać dość późno, bo miałem 22 lata w zasadzie, ale sprawia mi to masę satysfakcji i jeśli nauczę się czegokolwiek nowego, to jest to mega radocha i frajda. Pomaga mi to lepiej zrozumieć samą muzykę. Jak potem słucham sobie utworów, to rozkładam je w głowie na czynniki pierwsze, analizuję jak ktoś to zagrał, dochodzę do jakichś tam wniosków. Także walor edukacyjny też w tym jest. No i generalnie perkusja daje fizyczne wyładowanie. Uczy również ogromnej pokory i cierpliwości, bo w grze na instrumencie nie ma dróg na skróty, wszystkie ćwiczenia trzeba opanować z metronomem od bardzo wolnego tempa. Oczywiście jakby jakiś zawodowy muzyk na mnie spojrzał, to by się popukał w głowę, ale myślę, że po prostu trzeba ćwiczyć codziennie, systematycznie, żeby coś w tym osiągnąć.

A nagrywacie to i gdzieś udostępniacie?
Marek Rachwalik: Na razie tylko na telefon. Wrzucałem tylko na fejsa, ze cztery kawałki są na moim profilu facebookowym, jeśli osoba z zewnątrz sobie wejdzie to zobaczy. Na razie nawet nie mamy wokali, chcemy je dograć sami i też musimy się nauczyć jak to w ogóle nagrywać, bo na razie to tylko zapisujemy sobie szkielety kompozycji, nagrywamy jakieś riffy i komponujemy. To jest totalna zabawa, tworzę to z kumplem ze wsi, którego znam od podstawówki i od najwcześniejszych lat tym metalem się interesujemy. Na pewno plusem jest to, że jesteśmy osłuchani z tym całym kanonem, więc mniej więcej kumamy co może być okej, a co może nie siedzieć. Także bardzo intuicyjnie to wychodzi. W połączeniu z tymi okładkami, logotypem na razie po prostu się bawimy, wrzucamy to dla jaj. Generalnie wszystkie te obrazy i zapowiedzi są formą zabawy. Ja tego nie traktuję poważnie i generalnie myślę, że sztuka powinna być raczej formą gry, powinna przekazywać ważne treści, ale w lekki sposób, a jeśli ktoś to traktuje zbyt serio, to myślę, że powinien iść do lekarza, albo jakoś się zdystansować.
Tak, tak i oprócz takiego poważnego, sztywnego podejścia, jest też to narzucanie interpretacji…
Marek Rachwalik: Tak, to też, w ogóle takie akademickie narzucanie interpretacji, którego się uczy na przykład w plastyku, jak interpretować dzieło. Z jednej strony to pomaga, a z drugiej stanowi jakąś tam ścianę i blokadę.
No to nawet też nie sam plastyk, bo też chociażby zwykłe lekcje polskiego w szkołach, jak się te obrazy analizuje, to jest takie, że musi być tak i koniec i inaczej nie można tego widzieć, bo nie, bo ktoś sobie tak założył. Fajnie, że odchodzisz od takiego schematu. Jeszcze mam jedno pytanie, może trochę takie bardziej odklejone trochę, ale bardzo ciekawi mnie Twoje zdanie na ten temat. Bo pomyślałam sobie przed naszą rozmową o tym, jak precyzyjne są Twoje obrazy, że jak tak się patrzy, to można pomyśleć, że to nie może być namalowane ręcznie, że pewnie jest zrobione w digitalu.
Marek Rachwalik: Stąd się właśnie wziął pomysł na zapowiedź, ktoś mi tam kiedyś powiedział, żebym spróbował sfotografować obraz jako obiekt z jakimś szerszym tłem, kontekstem, żeby pokazać, że to nie jest tylko obraz od ramy do ramy wycięty i podkolorowany w komputerze, bo to faktycznie niektórych może wprowadzać w błąd, ludzie mogą myśleć, że to jest coś stworzonego tylko w kompie. Natomiast są to obrazy robione ręcznie, jeden obraz to minimum miesiąc pracy, czasami nawet dwa czy trzy. Jeden obraz dyplomowy to chyba z pół roku malowałem.
Skoro o generowaniu mowa, to zadam Ci to moje odklejone pytanie. Głośny jest ostatnio temat sztucznej inteligencji. Ostatnio się dowiedziałam, że dosłownie idzie wygenerować sobie obraz na podstawie wpisania jakichś słów kluczowych, tagów.
Marek Rachwalik: Tak, słyszałem o tym i oczywiście podejrzewam, że powstanie jakiś nowy nurt oparty na sztucznej inteligencji, ale myślę, że takie rasowe malarstwo, stricte opierające się na oldschoolowym fachu warsztatowym przetrwa zawsze, że ten digitalny świat nie będzie nigdy konkurencją. Obraz zrobiony ręcznie to jednak obraz zrobiony ręcznie i świat digitalny nie będzie w stanie podrobić prawdziwego malarstwa. Sam średnio się tym w sumie interesuję, też słaby jestem w programach typu Photoshop czy innych cudach. Photoshop znam na podstawowym poziomie, żeby sobie robić okładki, jakieś miksy, czy ewentualnie obrabiać zdjęcia, robić logotypy. W zasadzie tego programu nauczyłem się w ostatnich trzech latach, kiedyś w ogóle go nie stosowałem. Jest to fajne, że są takie rozwiązania (przyp. sztuczna inteligencja), ale nie próbowałem poznać tego tematu bardziej.
Ja właśnie jestem ciekawa czy to w jakiś sposób nie będzie konkurencją, tak jak mówisz, raczej nie, ale na przykład dla osób piszących teksty, no to już może być jakąś konkurencją, bo można wpisać w program frazy i on napisze tekst idealny pod wieloma względami. I zastanawiam się czy to właśnie ze sztuką czy muzyką nie będzie właśnie podobnie za jakiś czas. Wklepiesz sobie jakieś frazy i będzie gotowiec.
Marek Rachwalik: Tak, ale z drugiej strony zrobi się wtedy potężny głód na artystów, na coś takiego jak postać artysty. W zasadzie artystą będzie mógł być każdy, bo każdy może sobie wpisać frazę i wygenerować obraz. Więc myślę, że stanie się to po prostu nudne i ludzie przestaną się tym fascynować, umrze to śmiercią naturalną. Ewentualnie nastąpi ogromne przyzwolenie społeczne na wszystko, gdzie właściwie każdy będzie mógł zrobić cokolwiek, nazwać siebie artystą i nikt nie będzie miał do tego pretensji.

Właśnie, ale chyba jednak lepiej byłoby gdyby poszło to w tę stronę, o której mówisz, czyli żeby na tych prawdziwych artystów był głód.
Marek Rachwalik: Chyba, że obrazy byłyby drukowane na płótnach i oddawałyby fakturę farby, to rzeczywiście mogłoby wprowadzić spore zamieszanie, bo można byłoby wtedy fałszować niektórych artystów, sprzedawać jakieś dzieła podając je za czyjeś, więc no tak, oczywiście może to wywołać duży zamęt w sztuce generalnie. Zobaczymy, zobaczymy, z jednej strony może to wzbudzać jakiś stres, poczucie zagrożenia, zmuszać do przemyślenia, ale z drugiej strony jest to na pewno fascynujące i też daje pole do jakichś nowych rozwiązań. To po prostu kolejne narzędzie w kreowaniu czegoś. Ma swoje plusy i minusy, o.
Chyba wszystko tak w sumie ma, że są jakieś plusy i minusy.
Marek Rachwalik: Tak, dokładnie.
To może już tak na koniec coś jeszcze powiesz o wystawie, może po prostu coś chcesz od siebie powiedzieć.
Marek Rachwalik: Na wystawie z takich ciekawszych rzeczy, gadżetów, znajduje się tablica pamiątkowa dla QUORTHONA, muzyka, który w zasadzie zapoczątkował black metal, bo swoją płytą, którą nagrał w 1984 roku o nazwie „Bathory” ugruntował ten gatunek w swoich ramach, od tego debiutu się zaczęło. Wcześniej oczywiście był zespół Venom, który drugi album zatytułował „Black Metal” i stąd nazwa. Także to jedna z czołowych postaci świata metalowego, która miała ogromny wpływ na mnie i na całą rzeszę metalowców. Na wystawie zobaczymy również cykl 8 okładek moich wymyślonych płyt solowych, które raczej nigdy się nie ukażą. Jest też pokazany piesek, który przez lata był w zakładzie mechanicznym, sąsiadującym z moim domem o jakieś 200-300 metrów. Piesek jest zespawany z części samochodowych. Kupiłem go po prostu od mechanika, jako gadżet do zdjęć a teraz jest wyeksponowany na wystawie. Zrobiłem też dwie rzeźby z kaloszy, inspirowane wyrobami ogródkowymi. Jedna przedstawia kozła, kozioł był pierwszy raz pokazywany na wystawie w galerii Dobro w Olsztynie, a druga ma postać papieża/arcybiskupa.
O, temat papieża to może być niezły. Nawiązujesz do papieża polaka czy ogólnie?
Marek Rachwalik: Nie no ogólnie, na pewno jest to taki pstryczek w nos dla katolicyzmu, wiadomo, jak każdy metalowiec jestem przeciwny tym wszystkim ruchom religijnym. Myślę, że gdyby nie religia katolicka i alkoholizm w Polsce, to już każdy miałby tu swój prywatny statek kosmiczny, jak na memach w Internecie, tutaj byłby już totalny kosmos. Kościół Katolicki mocno uwstecznia ten kraj, ale to wszystko wychodzi od słabej edukacji. To czy będziemy edukować dzieciaki w zakresie sztuki, w zakresie religii, ale tak ogólnie mówiąc, że istnieją różne religie, a nie tylko jedna i klepanie w kółko tego samego. Najlepiej to w ogóle wywalić ten przedmiot i zastąpić go zajęciami z plastyki lub języków, bo wiara jest dla ludzi pozbawionych wyobraźni.
Tak, ja też uważam, że to powinno być właśnie tak, że uczy się o różnych religiach, o tym że są i jak działają, a nie robi się dzieciakom katechezę z monopolem na jedną religię.
Marek Rachwalik: Tak, dokładnie, także myślę, że zmian przed nami sporo, więc pewna forma kuksańca w nos z mojej strony nie zaszkodzi. Wydaje mi się, że warto gdzieś tam to robić, jeśli jest możliwość. Planowaliśmy też koncert, ale ciężko sprowadzić do instytucji rasową hordę metalową. Jednym z takich moich największych osiągnięć, z których jestem dumny, jest to, że prawdziwy zespół metalowy wystąpił na mojej wystawie w galerii DOBRO w Olsztynie, kuratorowanej przez wspaniałą Emilię Konwerską. Mowa o zespole Brüdny Skürwiel, a zagrali, bo dowiedzieli się, że galeria ma problemy z prawem. Galeria miała wtedy proces sądowy o znieważenie godła polskiego i obrazę uczuć religijnych. W każdym razie, jak usłyszeli, że placówka ma takie akcje, to stwierdzili, że wchodzą w to. Mega się stresowałem, że nie przyjdzie publika, ale ostatecznie zebrała się fajna grupa i była mega zabawa, galeria sztuki, a Ci tam kurwują między kawałkami na wszystkich świętych i wyzywają się na scenie. Brüdny Skürwiel jest też wspaniałą kapelą, jeśli miałbym dzisiaj wybierać pomiędzy Slayerem na stadionie, a Brüdnym Skürwielem w jakiejś cuchnącej potem i uryną grocie Orków, to bez wahania wybieram koncert Brüdnego Skürwiela.
Super, dziękuję Ci bardzo za rozmowę. To teraz tylko zostało zrobić zdjęcia dla naszych czytelników, aby Ci, którzy nie mogli być na wystawie w Toruniu też mogli się zapoznać z Twoimi dziełami.
Więcej dzieł Marka zobaczycie w CSW w Toruniu, bo do 5.02.2023 trwa tam jego wystawa. Dodatkowo możecie zaobserwować go na Instagramie i śledzić jego bloga:
https://marekrachwalik.blogspot.com
https://www.instagram.com/rachwalikmarek/
https://csw.torun.pl/csw/wystawa-marek-rachwalik-agromental-41435/