Bohaterka Rudzkiej – Wera śmieje się cały czas. Śmieje się w twarz śmierci, biedzie, miłości, samotności. Ma za zadanie pochować męża. A najważniejszym punktem całego przedsięwzięcia jest znalezienie butów dla nieboszczyka. Butów, których nie powstydziłby się za życia.
„Jak na chłopa dobry człowiek…”
Mąż – Karol– z zawodu dżokej, za życia elegancki, przystojny, po śmierci leży wychudzony, ze spuchniętymi nogami. Wera spogląda na niego odpalając jednego papierosa po drugim i wspomina wspólne życie. Nie dowiadujemy się, na co umarł Dżokej. Nie jest też w stanie stwierdzić przyczyny śmierci lekarz wypisujący akt zgonu. Od Wery dowiaduje się jedynie, że „Przerżnął życie. A z życiem przegranym po doktorach się nie chodzi.”
Kobieta widziała w nim przede wszystkim Dżokeja i tak właśnie go nazywa. Podziwiała jego ciało i sprawność fizyczną. Nie był pozbawiony wad – Wera wspomina męża często ze złością, ale bez poczucia krzywdy.
„Przypalam sama, rozbieram się sama…”
Wera żyje na swoich zasadach. Przez większość życia obcinała włosy we własnym męskim zakładzie fryzjerskim. Miejscu, które było dla niej nie tylko źródłem utrzymania, ale całym jej życiem. Również miejscem miłosnych spotkań. Specjalizuje się w męskich fryzurach, jednak i kobiety często bywały w jej zakładzie. Jest oswojona z ludzkim ciałem. Potrafi o nim opowiadać bez skrępowania. Potrafi kochać bez skrępowania i brać od życia to, co sądzi, że jej się należy.
„Wera – zakład fryzjerski męski” był jej przystanią , własnym miejscem, które wydarła od losu razem z dawną miłością – Zośką. Dawną miłość zakończyła tragiczna śmierć.
Kiedy odebrano jej również lokal poczuła się oszukana przez życie. Ceniła niezależność, praca dla kogoś innego wydawała jej się upokarzająca. Zaczęła więc sprzedawać na bazarze wszystko, za co tylko ludzie chcą zapłacić – ubrania, meble, zastawę stołową. Nie czuła wstydu, bo postępowała zgodnie ze swoimi zasadami.
Z jednej strony nie czuje się wdową, słabo wczuwa się w społecznie narzucone role, z drugiej jednak silnie odczuwa najgorszy aspekt bycia nią – po prostu nie ma dość pieniędzy, by godnie pochować męża. Stare buty Dżokeja są za małe, na nowe nie ma pieniędzy. Chodzimy więc razem z bohaterką „po starych miłościach” by prosić o buty, garnitur, wódkę na samotną stypę, sprzedać zegarek ojca i puchary zmarłego męża. Ona nie robi tego jednak z pozycji ofiary – Wera robi interesy.
Każdemu wolno się z tego śmiać.
Język Rudzkiej sprawia, że nie czujemy litości dla wdowy. To zabawne, jak snuje się po ulicach z ledwo trzymającą się na nogach karykaturą psa – Waciakiem. Ciągnie go za sobą i dzieli się ostatnią miską zupy ze starym i chorym znajdą. To wzruszające – Waciak to jedyny towarzysz po śmierci męża, ale i komiczne. Akt honoru, jakim jest wyniesienie starego szyldu z dawnego zakładu fryzjerskiego, zajmowanego obecnie przez barbera jest godny podziwu, ostatecznie jednak również zabawny – Wera nie jest w stanie go unieść..
Obiektywnie – to kobieta w ciężkiej sytuacji – bez pieniędzy , źródła utrzymania, męża, przyjaciół. Jednak czytając monolog Wery po prostu nie sposób przestać się śmiać. Ona sama też traktuje siebie z dystansem. Śmiech nie jest przestępstwem. Jest domeną ludzi inteligentnych, otwartych. Pomaga budować relacje, integruje społeczeństwo. Każdemu wolno się śmiać. Trzeba jednak widzieć w każdym człowieka, bo odmawianie komuś prawa do życia jak chce, może być przestępstwem. I o tym jest ta książka.
Bezkompromisowe podejście Wery do życia, które sprawia, że lubimy tak wrogo nieraz nastawioną do innych osobę, to pierwszy powód, by przeczytać tę powieść. Drugi – to równie bezkompromisowy język Rudzkiej – śmiały, szokujący, bezwstydny. Książka odważna, potrzebna.